Wstawać było ciężko, ale musieliśmy się postarać dla mamy


 

O tym, że zapisaliśmy się na imprezę z okazji pierwszych urodzin bloga propagującego zdrowe noszenie dzieci w chuście – nicminiewisi, zdecydowała moja żona, która bardzo pragnęła zobaczyć się ze swoimi chustoświrkami. Początkowo miała iść tylko z Alicją, ale los sprawił, że zgodziłem się również uczestniczyć w tej ciekawej imprezie. Zapisaliśmy się dość szybko, mimo pewnych problemów technicznych, które miały serwery firmy hostującej rezerwację biletów. Czatowaliśmy nawet w nocy, żeby zarejestrować się na festiwal.

Niestety ze względu na duże zainteresowanie ze strony mam noszących, nie dostaliśmy się na żadne z organizowanych warsztatów, więc przyszło nam jedynie oglądać imprezę w zasadzie z boku, ale Aleksandra zapewniła mi taką rozrywkę, że będę tą imprezę pamiętał na pewno długo.

Wstawaliśmy niezbyt ochoczo, jednak nasze kochane dziewczynki, w ramach zemsty za codzienne budzenie, zapewniły nam w weekend swoisty teleranek, więc nie mieliśmy raczej wyboru. Impreza miała zacząć się o 11:30, a my zdecydowaliśmy się przyjechać tramwajem i bez wózków. Uzbrojeni wyłącznie w chustę i torbę na różne różności, chcieliśmy świętować jak na „chustonoszących” przystało.

Jak to w weekend bywa śniadanie, ubieranie, prysznice i za chwilę zrobiła się godzina 10:30. Matka oczywiście zaczęła się denerwować i biegać jak żyd po pustym sklepie z okrzykami: „no nie zdążę”, „jak zwykle na ostatnią chwilę”, „znów muszę się spieszyć”. No i Alutek musiał dostać swoją porcję mleka.

My z Aleksandrą po chwili byliśmy już gotowi do wyjścia, mama motała Alutka w pośpiechu, bo już o 10:49 mieliśmy tramwaj. Na szczęście przystanek mamy pod nosem, więc o 10:45 z Aleksi wypruliśmy z domu zatrzymać motorniczego w razie co, a matka chwilę po nas z Alutkiem opatulonym w chustę, wystrzeliła z klatki schodowej pędząc w stronę przystanku. Na szczęście po chwili zwątpienia siedzieliśmy w tramwaju, pędząc spokojnie na imprezę.

1

Gdy dotarliśmy na końcowy przystanek okazało się, że nie jest jeszcze wcale tak późno. Spojrzeliśmy z żoną przed siebie. Akurat przed nami rozpościerał się szlak mam chusto noszących z walizkami i maluchami opatulonymi w chusty. Dreptały szybkim krokiem w stronę imprezy. Warto wspomnieć, że ta impreza to nie było wyłącznie spotkanie rodziców z Wrocławia i okolic, ale Festiwal Chustonoszenia rodziców z całej Polski i nie tylko. Wracając jednak do opowieści…

Była godzina chwilę po 11, a ponieważ mijaliśmy bardzo apetyczne miejsce, nie mogliśmy się wprost oprzeć. Szczególnie zainteresował naszą mamę smak świeżego koperku. O czym mówię? O lodach. Tak właśnie. Przełamaliśmy falę i po raz pierwszy, przy okazji tego całego pośpiechu, rozpoczęliśmy sezon na lody. Mama w końcu się uśmiechnęła, bo smak świeżych, chłodnych lodów poprawił jej humor, a my mogliśmy na spokojnie ruszyć w stronę Rynku.

3

Gdy tylko dotarliśmy na miejsce okazało się, że wcale nie jesteśmy tacy spóźnieni i czekaliśmy spokojnie przed BarBarą – knajpą, która jest zarazem punktem informacyjnym dla wszystkich zainteresowanych Wrocławiem, jako stolicy kultury. Chwilę po naszym przyjeździe doszła koleżanka z mężem i inne szalone matki motające w chusty oraz blogerki, które zarówno ja jak i moja żona, mogliśmy przywitać na żywo.

Zarejestrowaliśmy swoją obecność. Otrzymaliśmy torbę pełną różności. Aleksandra dostała swojego balonika, a mamuśka była po prostu zachwycona możliwością zobaczenia swoich chustoświrek na żywo. Mnie osobiście zainteresował czekoladowo – biszkoptowy lizak, który wkrótce zawitał jako przekąska do popołudniowej kawki.

 


Impreza widziana moimi oczami, czyli nieco z boku


 

Cała impreza to dla dzieciaków w pewnym sensie raj. Na samym wejściu stoisko ze zdrowymi przekąskami. Chrupki, lizaki bez cukru, kwaśne żelki również bez dodatku słodyczy i kandyzowane truskawki w postaci batonika, które niestety cukier zawierały, w zasadzie nie wiadomo po co, bo zepsuły moją wewnętrzną potrzebę cukrowej blokady dla dzieci. Co ciekawe po rozmowie z jedną z mam zostałem poinformowany, że tego typu produkty, tworzone przez innych producentów i z innych również owoców, nie zawierają cukru co mnie osobiście bardzo ucieszyło.

Popełniłem błąd i dałem Aleksi kawałek tej truskawki cukrowej wierząc, że producent wystawiający się na takiej imprezie, nie będzie promował tego typu produktów. No trudno. Mam nauczkę na przyszłość. Jednak to była tylko kropla w morzu, ale o tym za chwilę.

Sama impreza była zrobiona bardzo ciekawie i naprawdę można było poczuć się jak na spotkaniu rodziców, którzy przybyli z całej Polski tylko po to, żeby świętować i podzielić się z innymi swoimi wrażeniami z noszenia dzieci w chuście. Od samego wejścia do BarBary daliśmy się ponieść atmosferą i całym tym harmidrem. Bardzo nam się to spodobało.

45

Generalnie Aleksandrę głównie interesował kącik dla spragnionych zabawy, w którym mogła poszaleć z innymi dziećmi, więc skutecznie odcinała mnie raz po raz od imprezy i tego, co działo się poza kulisami tego spokojnego zakątka placu zabaw.

6

Jako, że przypadła mi w udziale zacna rola opiekuna Aleksandry, musieliśmy wybrać swoją drogę uczestnictwa w imprezie. Mama wraz Alicją były czasami zajęte innymi sprawami, więc My z Aleksi krążyliśmy od placu zabaw, poprzez korytarz, aż do głównej sceny. Mieliśmy przyjemność uczestniczyć w bardzo ciekawych i pouczających zajęciach z dogoterapii, na której nauczyliśmy się, że piesków nie wolno głaskać po głowie, a gdy nie zna się jakiegoś zwierzaka, to nie wolno do niego podchodzić dopóki nas nie pozna bliżej. Wykłady były bardzo interesujące, a Aleksi jak to ona, zajęła miejsca w pierwszym rzędzie.

7

Oczywiście nie obyło się bez symbolicznego głaskania pieska i kotka no i oficjalnego karmienia. Co prawda dzieci sprawiły, że całe wydarzenie było trochę chaotyczne, ale nie ma co się dziwić skoro każde dziecko uwielbia zwierzęta i zrobi wszystko, żeby pogłaskać i dotykać. Aleksi oczywiście jak zwykle na pierwszym miejscu.

8

Zajęcia szybko się skończyły, więc Aleksandra uciekła znów na plac zabaw i tyle ją widziałem. Oczywiście zbliżała się pora obiadowa, więc wszyscy myśleli już tylko o jedzeniu. Poszliśmy więc w Rynek zobaczyć co się dzieje. Aleksandra poczuła się jak u siebie na podwórku. Radości i zachwytów nie było końca, bo oto na głównym Rynku działo się naprawdę bardzo dużo.

 


Krasnale, bańki oraz inne cuda i dziwy


 

Aleksi wyrobiła w sobie bardzo interesującą ciekawość świata, więc nie mogłem się dziwić, że wszystko dookoła niej będzie na tyle ciekawe, żeby się zatrzymać, dotknąć i pogłaskać, a jeśli się nie da, to chociażby popatrzeć. Sweet focia z krasnalem we Wrocławiu? Oczywiście, że tak. Kto nie chciałby tak wspaniałego zdjęcia z krasnalami. Oczywiście zapragnęła zrobić sobie zdjęcia ze wszystkimi napotkanymi krasnalami. Na moje szczęście po drodze znaleźliśmy tylko cztery.

9

Szliśmy dalej. Mogliśmy zrobić sobie dłuższą przerwę, bo akurat trwały warsztaty, na które niestety się nie dostaliśmy, więc nie pozostało nam nic innego jak wyskoczyć na obiad. Droga z Aleksandrą nie była taka prosta jakby się wydawało. Moja córka najpierw zaczepiła mimów, a później chciała wziąć kwiatka od chłopców niewiadomego pochodzenia, którzy niby dają, a w zamian oczekują zapłaty, więc musieliśmy szybko uciekać z tamtego miejsca. Zauważyliśmy jednak, że na Głównym Rynku jakiś Pan puszcza bańki. A ponieważ to jest to, co Aleksandra lubi najbardziej, to miałem przechlapane.

11

Dodam tylko, że Aleksandra, jak to ma w swoim zwyczaju w takich przypadkach, nie zapytała Pana o zdanie czy może w ogóle wziąć jego sprzęt i puszczać sobie bańki. Uznała za pewnik, że jeżeli coś stoi nieużywane i wolne, to znaczy, że czekało właśnie na nią i ona, a nie nikt inny może to wziąć i się tym pobawić. Tak zwane Pierwsze Prawo Aleksi – bierz co nie Twoje i walcz o swoje

12

Chyba nie muszę mówić, że tym samym mama z ciocią i wujkiem musieli czekać, aż moje dziecko sobie popuszcza bańki i łaskawie zdecyduje się iść dalej. A nie, to ja ją stamtąd wziąłem, bo kazała mi sobie iść i zostawić ją z Panem, bo ona chciała puszczać bańki i je później łapać. No tak. W drodze powrotnej oczywiście było podobnie, z tą różnicą, że Aleksandra musiała wypluskać się w fontannie Szermierza po obiedzie i ufajdolić całą bluzę, aż jej się zrobiło na tyle zimno, że musieliśmy uciekać z powrotem na imprezę.

Oczywiście mijaliśmy wszystkie wcześniejsze atrakcje. Tym razem spieszyliśmy się jednak na kolejne gry i zabawy. Wziąłem więc Aleksandrę szybko na barana i sru biegiem przez Rynek, żeby nie zdążyła zajarzyć o co kaman.

 


Szybki powrót na urodziny, zabawa, karuzela i Pretty Woman


 

Mamy uczestniczyły jeszcze w wykładach o karmieniu piersią. Ja chwilę tylko posłuchałem, a w zasadzie podsłuchałem jednym uchem. Nas z Aleksandrą nie mogły interesować te wykłady, bo przecież było tyle do zrobienia, a moja córka miała jeszcze bardzo dużo energii do zużycia. Tym bardziej, że byliśmy po obiedzie. Rysowanie, malowanie na twarzy i inne atrakcje, które czekały, nie dawały nam spokoju. Musieliśmy znaleźć wszystko na raz. Ot dziecięca logika.

Nie posłuchałem o karmieniu, a o awaryjnym noszeniu dzieci, zajęć które odbywały się tuż za ścianą, czyli tzw. „Emergency Baby Wearing” w czymkolwiek, dowiedziałem się przez przypadek i zerknąłem jedynie z boku. Chociaż miałem ochotę zawinąć Aleksandrę w bluzę niczym w kaftan bezpieczeństwa, a skarpetek użyć do zakneblowania buzi, ale to byłoby niehumanitarne więc zrezygnowałem z tego pomysłu.

Na czym więc polega Emergency Baby Wearing? Na wykorzystaniu dostępnych materiałów, czyt. ubrań do zamotania awaryjnego dziecka jak w chuście.

Pomyślałem sobie wówczas, że zamotanie naszych dzieci w dziecięce ubrania mojej żony byłoby co najmniej trudne, o ile nie niemożliwe, a motanie latem, gdy wszyscy noszą krótkie spodenki, koszulki, spódniczki, ewentualnie staniki, byłoby bardzo niekomfortowe. Szczególnie ściąganie stanika. Pozostawało odszukanie koszykarza lub siatkarza, ewentualnie kogoś większego, komu latem zimno i wyprosić o wierzchnie ubranie.

Ok. Pośmiali się, więc wróćmy do imprezy. Nie pisałem o Alutku, a moja młodsza córka znudzona noszeniem w chuście, koniecznie musiała sobie pobiegać. No w każdym razie wypełznąć.

14

Nazwałem to zdjęcie „Pretty Woman”, bo Alicja nie zważając na twardą ławkę i ogólny hałas i harmider, sunęła wzdłuż plantów, po drewnianej ławce, niczym gwiazda.

15

Generalnie między losowaniami, czekaniem na tort i innymi atrakcjami, które moich dzieci nie interesowały, spędzaliśmy czas na dworze. Jednak tort miał być dopiero po 17, więc nie zwlekając poszliśmy do Parku Staromiejskiego na Karuzelę, bo co było robić w czasie gdy nasze dzieci lekko już zmęczone nie chciały przebywać w pomieszczeniu. Nie muszę chyba mówić jaka zachwycona była Aleksandra. Musieliśmy zrobić dwie rundy.

16

Wiadomo było, że moglibyśmy tak w nieskończoność póki drobne się nie skończą, ale trzeba było znów wracać na urodziny, bo zbliżała się godzina torta, losowań i konkursów tanecznych.

Gdy wróciliśmy ponownie na imprezę, wszyscy wyczekiwali już na losowanie nagród i tort. Dziewczyny też do kawki chętnie przekąsiłyby coś smacznego, więc każdemu ślinka ciekła na samą myśl o torcie. Ostatecznie zostałem sam na sam z Alutkiem, a mama z Aleksandrą poszły wybadać teren, bo tort przyjechał, a w zasadzie dwa torty. Nie zdążyłem zrobić zdjęcia, ale przecież nie to było najważniejsze.

Aleksandrze pozwoliliśmy na popełnienie przestępstwa cukrowego. Zjadła swój kawałeczek i niestety stało się to, czego się spodziewałem. Histeria, że tak mało i najlepiej jakbyśmy ją zostawili z tortem sam na sam, żeby mogła pęknąć z przejedzenia. Było ciężko, bo histeria była na całą okolicę, ale propozycja pójścia na plac zabaw załatwiła sprawę. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że będą tańce. Aleksandra uwielbia tańczyć, więc nie musiałem jej przekonywać do wyjścia z placu zabaw.

Podeszliśmy pod główną scenę, gdzie już mamy w chustach rozpoczęły swoje tańce. Aleksandra bardzo chciała potańczyć, ale ta impreza była zarezerwowana dla mam noszących, więc wróciliśmy z powrotem do mamy.

Mama była już trochę zmęczona noszeniem Alutka, więc dostałem ją do zabawy. Poskakaliśmy, pośmialiśmy się, potańczyliśmy i nie zauważyliśmy, że dziewczyny uciekły nam gdzieś. Gdy my się bawiliśmy, nasza mama z Aleksandrą na plecach podskoczyła przed scenę, wytańczyć sobie chustę. Zamotać trzyletnie dziecko na plecach mamie, która waży ledwie 43 kilogramy, to nie lada wyczyn, więc podziwiałem żonę za odwagę.

Co prawda nie udało się i dostaliśmy tylko fajną torbę na zakupy, ale mama miała darmowy kurs tańca z dzieckiem na plecach.

17

 


Ta scena należy do mnie. Aleksandra debiutuje na scenie


 

Niestety jak już pisałem, mama nie wygrała nagrody więc nie było co się dłużej zastanawiać ponieważ była już godzina osiemnasta, a dziewczynki były naprawdę zmęczone. Alicja przysypiała, ale Aleksandra nie spała cały dzień. Była już bardzo marudna i niezmiernie zmęczona. Postanowiliśmy się urywać, bo impreza dobiegała powoli końca.

Przy okazji można było zrobić sobie zdjęcie na tle sponsorów imprezy. Prawie jak goście VIP. Mamy w końcu bardzo ciekawą fotkę z jednej z parentingowych imprez. Mamy nadzieję na więcej festiwali tego typu.

18

Niestety Aleksandra była już na tyle marudna, że nie chciała w ogóle zrobić sobie z nami zdjęcia. Miała inny pomysł. Po tym jak zrobiliśmy sobie słit focie ze śpiącym Alutkiem, zobaczyliśmy że Aleksi dopadła już do mikrofonu i w akompaniamencie jeszcze dwóch dziewczynek, zaśpiewała sto lat podczas urodzin nicminiewisi. To było niesamowite jak dziewczyny skupiły nagle uwagę wszystkich zgromadzonych. Nawet fotograf zainteresował się ich występem. Czekamy na jakąś ciekawą fotorelację i zdjęcia z jej występu. My mamy swoje.

19

A na koniec jeszcze niespodzianka. Nagrałem występy na żywo, bo naprawdę było warto.

Za spontaniczny i nieoczekiwany występ każda z dziewczynek otrzymała od organizatora małe chusty kółkowe do motania i noszenia laleczek i pluszowych misiów. To był bardzo miły gest. Bardzo dziękujemy.

Aleksandra już tego samego wieczoru, mimo zmęczenia, zamotała wraz z mamą swoją ulubioną lalę, bo nie mogła się doczekać kiedy sama będzie mogła nosić w chuście.

21

A kilkadziesiąt minut później było już tylko chrapanie zmęczonego dziecka…

Komentarze Disqus (0)

tataidziecko

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj