Rodzicielstwo to często sztuka kompromisów gdy gumka była ściągnięta, a nie założona, bo od razu stałem się złym tatusiem. Bo miała być zrobiona taka fryzura, a nie inna podczas kąpieli, a mama zdecydowała, że jednak będziemy myć włosy. Jednak nie tylko wtedy jestem samym złem. Wystarczy, że pokroję bułkę nie tak, jak trzeba, buraczki podczas nakładania na talerz dotkną ziemniaków, a w kubku będzie trochę więcej picia, niż u siostry i mogę zapomnieć, że będę wtedy najlepszym tatą. Będę tym najgorszym, ale to nie wszystko. Parenting to często balansowanie na krawędzi… obłędu 😉

Euforia, nerwy i rzucanie czym popadnie, czyli emocje niekontrolowane

Odkąd mam dzieci nauczyłem się jednego, że pozytywne i negatywne emocje wyrażane są w podobny sposób – z wielkim WOW, szałem i euforią. Dzieci wyrażają swoje zadowolenie i złość tak samo, jak robią to dorośli, tylko o wiele częściej. Dlaczego? Ponieważ to dzieci i jakakolwiek nieprawidłowość w systemie powoduje przełożenie błędu na płacz, żal, rozpacz, jęczenie, stękanie, marudzenie i rzucanie zabawkami albo biciem rodzeństwa, jeśli jest akurat pod ręką. Podobnie wygląda euforia radości. Tylko lepiej. Nie bije się siostry i brata, na buzi dziecka widać uśmiech, a nawet spazmatyczny rechot, który świadczy o tym, że nasza pociecha jest naprawdę szczęśliwa. Powiem więcej. Czasami może okazać się, że moje dziecko chce się podzielić ze swoją siostrą tą radością i ofiaruje jej kawałek czegoś lub pozwoli się jej bawić nowo pozyskaną zabawką.

Ok, ale miałem mówić o nerwach i o tym, jak czasami jestem najgorszym tatą na świecie. A musicie wiedzieć, że zdarza mi się to dość często i nie przypadkowo. Ostatnio na przykład Ola powiedziała, że mnie nie lubi nie nie chce iść ze mną do przedszkola bo okazało się, że proszę ją o założenie spodni, które nie pasowały, bo były podobno szerokie w pasie, a gdy włożyła koszulkę w nie powiedziała, że i tak ich nie chce bo jej się nie podobają. Następne spodnie były jeszcze gorszym wyborem. Dopiero te dziesiąte po dwudziestym wyborze, które wcześniej zostały odrzucone, stają się dobre do założenia. Dlaczego tak? Bo tak! Nie pytajcie mnie. Nie wiem. Czasami wydaje mi się, że to jakiś wyższy poziom kombinatoryki i nonsensopedii. Skarpetki, koszulki, majtki, gumki, spinki i inne części garderoby dziewczęcej również zasługują na osobną jazdę.

Coś nie pasuje, coś jest za takie albo inne, a moje próby łagodzenia konfliktu często pogarszają sytuację bo proponuję swoim dzieciom jeszcze gorsze rozwiązania w postaci nowych wyborów. Tak, jakby więcej opcji oznaczało jeszcze większy problem. Mówią, że od przybytku głowa nie boli, ale co ja tam wiem. Jestem tylko tatą próbującym o 7 rano każdego dnia ogarnąć swoje córki, które coraz częściej pokazują, że są małymi kobietami, a nie po prostu dziećmi. Dlatego gdy tylko jest okazja, a nic do niczego nie pasuje, ubrania i zabawki, które są pod ręką, fruwają po pokoju, czasami odbywa się tupanie nogami, krzyczenie i mówienie: „Nie idę do żadnego przedszkola”, „Nie założę nigdy tych spodni”, „Nie będę nosić tej bluzki” i tak dalej. I tak dalej.

Rodzicielstwo nie jest prostą sprawą, ale wychowanie młodych kobiet to jeszcze ciekawsze zajęcie. Zawsze znajdzie się moment od rana, szczególnie w poniedziałek, aby podnieść tacie poziom adrenaliny. Wmawiam sobie czasami, że to w związku o troskę o moje zdrowie. Moje córki myślą o mnie i nie chcą, abym stosował specyfiki z kofeiną albo innymi pobudzaczami i postanowiły mnie wspierać swoją kobiecą naturą.

Tak więc, gdy już odpowiednio mocno moje córki marudzą, mój poziom wkurwienia jest tak dobry, że wypicie porannej kawy mija się z celem, muszę znaleźć w sobie jasną stronę mocy. Wtedy również wmawiam sobie skutecznie, że to tylko dzisiaj. To ten gówniany dzień, gdy muszę zacisnąć zęby i z uporem maniaka zabawić się w buddyjskiego mnicha, który jest oazą harmonii i spokoju, i zwyczajnie wytrwać ten czas. Tylko nikt nie powiedział, że takich dni w miesiącu może być co najmniej 15 z 22 roboczych.

 

Zły tata na chwilę bo wybieram złe momenty

Najgorzej jednak wtedy, gdy przychodzę po córki do przedszkola. Ktoś pomyślałby, że córki cieszą się na widok tatusia, który przyjeżdża specjalnie na hulajnodze, żeby jechać ze swoimi stęsknionymi dziećmi do domu. Akurat! I powiem od razu, że nie jestem nielubiany, po prostu w tym konkretnym momencie jestem złym ojcem. To właśnie jest cała magia złości dzieci na rodziców. Wybieramy zawsze najgorsze momenty, w których nasze dzieci są zajęte zupełnie innymi sprawami i gdy ktoś wchodzi im z butami w ich kolorowy świat, albo wymyśloną właśnie historię i świetną zabawę, szczerzą zęby i chciałyby pokazać, jak bardzo im się nie podoba to, że właśnie w tym momencie tata albo mama przychodzą i przynudzają coś o sprzątaniu, kolacji i kąpieli. Czas kolacji jest w zasadzie jeszcze respektowany. Żarcie to jedna z metod łagodzenia tego typu konfliktów i nie odbija się takim echem, jak inne, denerwujące czynności.

Na przykład takie sprzątanie. Wyobraźmy sobie dziecko w ferworze zabawy, które wyrzuciło już wszystkie, możliwe zabawki. Z pewnością zostały już zdobyte wszystkie szczyty górskie, rozwiązane zostały zagadki detektywistyczne i uratowani są ludzie na całym Świecie. I teraz weź powiedz swojemu dziecku, że powinno zostawić swoje zabawki i zaczęło proces wymazywania swojej kreacji i całej scenografii tylko po to, aby ponownie ułożyć te elementy z dala od siebie, w jakichś pudłach, szufladach i nikomu nie potrzebnych kufrach. One tak do siebie pasują, że gdy ktokolwiek ruszyłby stworzoną aranżację, zabawa przestałaby mieć swój sens, a rodzice chcą, żeby zburzyć ten ład i porządek dla jakiegoś sprzątania bo kolacja albo czas kąpieli. Niedorzeczność!

Kąpiel to również niezbyt dobry moment, aby przerywać zabawę. Jak to możliwe, że właśnie wtedy, gdy dziecko bawi się najlepiej, rodzice mówią, że nastał późny wieczór i trzeba się wykąpać i położyć spać do łóżka. Jak to położyć? Jak to iść spać? Teraz, gdy jestem generałem całej armii? Teraz, kiedy jako wojownicza księżniczka ratuję rasę kucyków przed wielkim, zielonym ogrem, który więził całą planetę na swoim statku kosmicznym? Czy wy rodzice w ogóle wiecie, co właśnie chcecie zrobić?

To nie jest tak, że jesteśmy źli. To nie jest również tak, że dzieci nas nie lubią i chcą powiedzieć, że nienawidzą nas za psucie zabawy. One są złe bo zawsze jest zły moment na to, aby zrobić rzeczy, które zwykle rodzice przyjmują, aby robić. Dziecko nie liczy czasu i nie wie dokładnie, kiedy jest pora śniadania, obiadu, kolacji i kąpieli. Nasza pociecha o tym nie myśli, więc gdy bawi się beztrosko, jej świadomość czasoprzestrzeni sprowadza się tak naprawdę do nieograniczonego dnia, który kończy się wtedy, gdy dziecko po prostu samo zaśnie. Najlepiej zaobserwować to zjawisko w weekend, gdy nie musimy nic robić. Gdy nie będziemy dziecka budzić, wołać na śniadanie, obiad i kolację. Nie wyznaczymy czasu kąpieli i mycia zębów oraz nie powiemy kiedy nasze dziecko ma się przebrać w pidżamę i pójść spać.

Dziecko wstanie rano, będzie bawić się do woli póki nie poczuje głodu. Pójdzie samo do łazienki zrobić siku i zawoła o jedzenie. Gdy zje śniadanie pójdzie się bawić i będzie to robić, dopóki znów nie poczuje głodu. W międzyczasie z pewnością przypomni sobie o jakiejś przekąsce. Gdy zje obiad, pójdzie się bawić. W międzyczasie zrobi bałagan w pokoju i nie posprząta zabawek bo nikt mu o tym nie przypomniał. Zabawa będzie przednia, bo przecież akurat tego dnia istnieje tylko zabawa, żarcie i wydalanie. Gdy przyjdzie wieczór dziecko poczuje głód bo przecież trzeba zjeść coś na kolację. Nie wołane dziecko może nie jeść nawet do 20, więc gdy już się posili będzie bawić się dalej. I tak do niewiadomej godziny, aż w końcu nie pilnowane i nie zaganiane do sprzątania, kąpieli i pidżamy, dziecko uśnie zmęczone po całym dniu zabawy w opakowaniu bo nie będzie miał kto powiedzieć mu, że mogłoby się chociaż przebrać w pidżamę.

 

Dobry moment nie istnieje prawie nigdy

Znacie dziecko, które po powiedzeniu, że właśnie teraz musi posprzątać w swoim pokoju, gdy właśnie bawi się entuzjastycznie, będzie zachwycone i w podskokach zakończy zabawę, aby spełnić naszą prośbę? Znacie dziecko, które w trakcie zabawy, poproszone o pójście do wanny, będzie z uśmiechem mówić: „dobrze mamusiu”? Ja nie znam! Mam dwie córki i kiedykolwiek poprosiłbym o posprzątanie swojego pokoju, gdy bawią się w najlepsze albo powiedział, że muszą iść się wykąpać bo woda jest nalana, miałbym taką samą reakcję.

Z pewnością starsza córka zrobiłaby tą swoją skwaszoną minę uderzonego piorunem, spopielonego na czarny węgiel dziecka, a młodsza najpierw udawałaby, że nie słyszy, a po ponownej prośbie zaczęłaby wić się niczym wąż dookoła własnej osi, aby pokazać, że jej ciało tak się już zmęczyło samym wsłuchaniem się w to, co powiedziałem, że wszystkie siły spłynęłyby stopami przez skarpetki i wtopiłyby się w drewnianą podłogę tak mocno, że już nie ma możliwości, żeby tą moc odzyskać. Wtedy jest potrzebna solidna argumentacja, która jednak przekona moje dzieci, że posprzątanie swojego pokoju im się opłaca.

Wiem co sobie pewnie pomyślicie. Ooo cwaniak stosuje starą, jak świat metodę przekupstwa. Wy posprzątajcie, a ja dam Wam coś dobrego i wszyscy będą zadowoleni. No i muszę Was zmartwić bo nigdy nie przekupuję moich córek. Nie dlatego, że nie chcę bo prawdopodobnie byłoby to najprostsze rozwiązanie. Ja zawsze wolę w stylu „hard ways”. Nie wiem dlaczego. Po prostu najłatwiejsze rozwiązania nie sprawiają mi żadnej satysfakcji. Wolę opowiedzieć moim dzieciom, że jeśli nie posprzątają swoich zabawek, ja je posprzątam i zaniosę do swojego pokoju i tylko ja będę się nimi bawił. Podobnie jest z myciem zębów.

Daję córkom wybór. Jeśli same umyją ładnie zęby, nic się nie stanie. Będą czyste i białe. Będą mogły jeść różne dobre rzeczy i słodkie owoce. jednak jeśli nie chce im się myć, ja myję im zęby, ale wtedy mamy umowę, że wszystkie dobre rzeczy przechodzą na mnie. Skoro myję im zęby, to oznacza, że mogę zjeść za nie wszystko, co akurat trafi się następnego dnia dobrego losowo. Czasami moja starsza córka specjalnie nie myje zębów i ja myję za nią, ale gdy tylko przekonuje się następnego dnia, że nie żartowałem, wieczorem zęby są tak umyte przez nią dokładnie, że sam bym tego lepiej nie zrobił 😉

Jako rodzic przekonałem się, że stosowanie pewnych zasad i wdrażanie możliwości przeniesienia własności na rodziców sprawia, że moje córki są już świadome, że muszą dbać o to, co jest ich, ponieważ jeżeli tego nie zrobią, po prostu ktoś zadba o to za nie. Uczę je, że zabawa jest fajna i mogą bawić się do woli każdego dnia, ale są pewne granice i zasady, które pozwalają nam wprowadzać odpowiednie pory dnia i pokazywać dzieciom, że na wszystko jest odpowiedni czas, który muszą spożytkować tak, jak im się podoba, a gdy rodzice mówią, że nastał czas na coś innego, muszą wiedzieć, że tak jest naprawdę i chociaż im się to nie podoba, powinny być świadome, że to rodzice ustalają pewne normy, a nie dzieci. I chociaż zawsze staramy się dostosowywać do nich i robimy wszystko pod dzieci, zasady muszą być zawsze domeną rodziców. Nawet jeśli zawsze to niewłaściwa pora na ich stosowanie.

Nerwy w konserwy, czyli jak radzę sobie w trakcie kryzysu

Od razu muszę powiedzieć, że nie jestem zawsze oazą spokoju. Nie mam każdego dnia wypośrodkowanego Zen i nie mam zrównoważonego Czi czy innych, bliżej mi nie znanych, stanów świadomości. Czasami jestem tak zwyczajnie i po polski wkurwiony. Czy zdarza mi się krzyknąć? Jasne, że tak. Czy zabluzgam pod nosem? Oczywiście. Czasami nawet zdarzy mi się po prostu powiedzieć: „kurwa mać” albo „ja pierdolę”. Nie mówię tego do moich dzieci. Tylko tak pod nosem albo w duchu rzucę mięsem na stół, żeby mój wkurw miał się czym pożywić. Często o poranku, gdy łudzę się kolejny raz, że będzie cicho i spokojnie, spoglądam na moje śpiące jeszcze dzieci i myślę sobie, że gdy mają zamknięte oczy, wyglądają tak słodko i spokojnie, aż nie chciałoby się ich budzić. Jednak muszę, więc przenoszę każdą po kolei do salonu i włączam jedną bajkę, aby mogły rozbudzić się i nie marudzić, że tata obudził dzieci tak wcześnie rano.

Gdy moje córki po obejrzeniu bajki w telewizji na pobudkę, zaczynają się ubierać wmawiam sobie, że to właśnie dzisiaj będzie dzień, w którym będę mógł napisać legendę o dzieciach, które nie marudziły podczas ubierania się do przedszkola. Marzę o tym, aby stworzyć baśń o dzieciach, które nie płakały i nie rzucały zabawkami, bo nie podoba im się kolor spodni albo spódniczki. Każdego dnia zastanawiam się czy wygram w totka nastrojów moich dzieci taki dzień, gdy obie moje córki ubiorą się bez żadnego problemu, założą buty, kask i złapią w rękę hulajnogi, i pojadą ze mną radośnie do przedszkola. Bardzo bym tego pragnął.

Niestety wystarczy pierwsze 10 sekund od podania menu i pierwsze spojrzenie moich córek na ubrania, które de facto często wybierają wieczorem razem z mamą i już wiem po ich minach, jak wielka będzie jazda tego dnia. Niestety nie pomagają argumenty, że poprzedniego dnia wybierały te ubrania z mamą. Ich racja jest mojsza i najmojsza niż mojsza, więc zdecydowanie przegrywam walkę z wiatrakami. Jedno co wiem na pewno to spokój i opanowanie. Wiem, że wiele osób drażni, gdy jesteśmy spokojni. Wydaje im się, że w wielu przypadkach powinniśmy być źli, zdenerwowani i szukać zemsty. Ja jednak ustaliłem sobie jeden fakt, który zawsze i wszędzie prowadzi mnie do zachowania spokoju, że mam do czynienia z dziećmi, które muszę wychować najlepiej, jak to tylko możliwe.

Oczywiście nie zawsze udaje mi się być idealnym rodzicem. Jestem tylko człowiekiem i zdarzają mi się fuckupy. Czasami jest taki dzień, że podniosę głos albo krzyknę z bezsilności, gdy proszę moje córki już kilkanaście razy, proponuję ugody i umowy, a gdy przychodzi moment realizacji zlecenia, moje dzieci zachowują się, jak nieuczciwy pracodawca, który nie chce zapłacić za uczciwie wykonaną pracę i zwleka ile się da myśląc, że może zapomnę albo machnę ręką i powiem: „dobra już nieważne”. Właśnie wtedy nadchodzi bezsilność i złość, która czasami uchodzi z człowieka mimowolnie.

Wiecie co się wtedy dzieje? Ze złego staję się jeszcze gorszy. Nie dość, że przeszkadzam i mówię moim dzieciom co mają aktualnie zrobić, to jeszcze z bezsilności podnoszę głos. Jakby nie patrzeć, jestem dinozaurem. Tym co się nazywa Tyranozaurus Rex. Z tą różnicą, że dinozaur brał co mu się podobało bo był dzikim zwierzęciem. Ja gdy zamieniam się w dinozaura, pamiętam o jednym. Gdy uda mi się szybko ochłonąć i moje wewnętrzne czi się ustabilizuje na tyle, aby móc z dziećmi porozmawiać na spokojnie, idę przeprosić i zwyczajnie się dogadać. Jednak zanim to zrobię, muszę zrobić coś jeszcze…

 

Najważniejsza rzecz na świecie, która działa na każde dziecko

Wiem, wiem. Mówiłem, że nie dam Wam żadnej złotej rady i nie powiem nigdy, że coś na 100% i tak dalej, ale z pewnością się ze mną zgodzicie, że jest taka jedna rzecz, która działa na każdego człowieka? Nie, to nie są darmowe próbki kosmetyków i promocje w Biedronce na arbuza w lipcu. To coś o wiele ważniejszego, czym żyje tak naprawdę cały świat i bez tego nie mógłby funkcjonować. To coś, czego pragniemy zawsze, gdy jest nam smutno i źle. Nie, to nie jest czekolada. To nie zawiera ani jednej kalorii, a możliwe, że pomaga kilka ich spalić z naszego tłuszczu, jeśli wystarczająco intensywnie będziemy to robić. Wiecie co to takiego? Już Wam mówię!

Zanim rozpocznę rozmowę, staram się zrobić najważniejszą rzecz, jaką według mnie każdy tata powinien zrobić po kłótni i przed każdą rozmową ze swoim dzieckiem. To dla mnie najważniejszy rytuał, który rozpoczyna każde porozumienie. Wyciągam szeroko ręce i przytulam moje córki najmocniej, jak tylko się da. Przytulanie przełamuje wszystko. Siedzę tak długo, aż nam się nie znudzi i zwykle moje córki same zaczynają ze mną rozmawiać. Gdy już mamy okazję wyjaśnić sobie wszystko, co nas zdenerwowało i dojdziemy do porozumienia, staram się zapytać dlaczego dzieci mnie nie słuchają. Próbuję wytłumaczyć i pytam co byłoby, gdybym ja nie słuchał tego, co mają do powiedzenia. Gdybym nie słuchał, gdy chcą przekazać mi coś ważnego albo pragną poprosić, abym oderwał się od jakiegoś zajęcia i zrobił coś dla nich lub z nimi.

Znam swoje dzieci i wiem, w jaki sposób każda z nich zareaguje podczas takiej rozmowy. Ala jest dumna i często pokazuje fochy, odwracając głowę i nie chcąc na mnie spojrzeć, a Ola spuszcza głowę ze skwaszoną miną, która mówi, że tata ma rację, ale właśnie dlatego mi się to nie podoba, bo to ja miałam mieć rację i koniec. Ola nienawidzi przegrywać w każdej sytuacji. Bez względu czy to jest zabawa, gra czy kłótnia. Ona zawsze musi być zwycięzcą. Taki jej urok. Ala jest bardziej ugodowa, ale jej duma sprawia, że jest bardzo uparta i przyznanie racji wymaga nie lada wysiłku. Jednak gdy już się zgodzimy czuję się, jak mega bohater, który właśnie wygrał wojnę z całym Światem dla moich córek. Nie czuję, że zwyciężyłem z nimi, ale dla nich.

To takie moje małe zwycięstwa, które mam nadzieję, że zaowocują w przyszłości na ich korzyść i będą wiedziały, że cokolwiek będzie się działo i z kimkolwiek się pokłócą, będą potrafiły rozmawiać i rozwiązywać swoje spory rozmową. Nie odwrócą się na pięcie, żeby potraktować swoich bliskich i znajomych, jak internetowych gości na profilu w serwisie społecznościowym, których można zablokować i wyrzucić ze swojego grona folołersów.

MAM NADZIEJĘ, ŻE DZIĘKI ROZMOWOM Z TATĄ, BĘDĄ WIEDZIAŁY W JAKI SPOSÓB KŁÓCIĆ SIĘ DUMNIE I GODZIĆ Z GODNOŚCIĄ… 😉

 

 

Komentarze Disqus (0)

tataidziecko

2 KOMENTARZE

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj