Pomyślałem, że zrobię żonie przyjemność i posprzątam w domu. Czyli wszystko pięknie ładnie tak? No właśnie nie.
Wstaliśmy z Aleksandrą chwilę po 7 i zabraliśmy się za odkurzanie. Gdy uznaliśmy, że jest ładnie, stwierdziliśmy, że czas włączyć radio i posłuchać czegoś miłego i skocznego, a przy okazji umyć podłogi w domu. Chwilę nam zeszło, stąd śniadanie zaczęliśmy o 8. Tata zaparzył kawę i miał właśnie sięgać do lodówki po żarcie. Łańcuszek wydarzeń jaki później nastąpił, przerósł moje oczekiwania co do stuprocentowo zepsutego poranka.
Otwieram lodówkę, a tam jakimś cudem zsuwa się talerzyk, który przykrywał robione własnoręcznie wczoraj knedle ze śliwkami dla Aleksandry. Bam. Nie zbił się za pierwszym razem, o nie, owinął się wokół własnej osi, wytrzymawszy upadek z ok. 1,5 metra z lodówki, po czym, co dziwne, zbił się ot tak. No to pięknie. Oczywiście moja córka patrzy i leci zobaczyć co tata ciekawego zrobił. Łapię w ostatniej chwili Aleksandrę i chodu po odkurzacz. Była sobie czysta podłoga i pachnąca. Spoko, przecież może się zdarzyć każdemu.
Łapię odkurzacz i lecę wyłączyć go z sieci, W zasadzie do tej pory nie wiem jak to się stało. Wyciągnąłem wtyczkę, zwinąłem kabel, ruszyłem nogą i szarpnąłem za wąż. Bach. Zderzenie odkurzacza z niczego nie świadomą kostką u prawej stopy nie zaliczam do najprzyjemniejszych doznań jakie poznałem. Mówię dobra, nic się nie stało. To tylko niefortunny zbieg okoliczności. Na szczęście kojący zapach świeżo zaparzonej kawy unosił się jeszcze długo w powietrzu, pozwalając na chwilę zapomnieć o niemiłym zdarzeniu.
Śniadanie zjedzone ostatecznie o 9. Nie ma tragedii. Robiliśmy to co zwykle, tańce i swawole. Po wszystkim córka była tak zmęczona, że wypiła całą wodę z bidonu. No to poleciałem do kuchni nalać świeży bukłak. Wzięła do ręki i tylko odwróciłem się na sekundę. BACH. Zwróciłem wzrok w tamtą stronę i moja reakcja wyglądała następująco:
Do tej pory nie wiem jak ona to zrobiła, ale rzuciła bidonem o podłogę, ten się otworzył i cała zawartość wylądowała na Aleksandrze i świeżo uprzątniętej podłodze w kuchni. Oczywiście ryk. Histeria na całą dzielnicę. Syrena zawyła. Strach w oczach i niewiedza. Stała jak ten chiński paragraf w kałuży, cała mokra. Co było robić? Znów ją pod pachę i biegiem po świeże ubrania. Zostawiłem ją z misiami. Podłoga umyta po raz trzeci. No dobra, mówię. Będzie czyściej niż zwykle. W końcu płytek się zmyć nie da, a pachnieć będzie przynajmniej świeżo.
Wszystko niby w porządku. Zabawa i powtarzanie głupich słówek typu: powiedz tata, mama, dziadzia, baba itp. W końcu przyszedł czas na biedronkę. Chwila huśtania i oczywiście bach. Znów ryk na całą dzielnicę. Dobrze, że Pani starsza z mieszkania obok już nie reaguje. Mógłbym naprawdę wyjść na jakiegoś potwora. No więc tyle z bujania. Pomyślałem, że na ziemi nic jej się wielkiego nie stanie. Ta jasne.
Jak tylko odwróciłem się na chwilę, żeby mamie odpisać na wiadomość. Bach. Słyszę ryk jakby rozdzierali dziecko a strzępy. Oglądam się i widzę jak dziecko leży plackiem na podłodze i słyszę to jej: „Jej, jej, nie, nie, jej, jej” albo coś w tym stylu. Okazało się, że potknęła się o jedną z zabawek, które tak namiętnie rzuca sobie sama pod nogi. Mówię, ok. Przytulam. No nic wielkiego się przecież nie stało. Upadła tylko na podłogę, ale nie złapała zająca. Trudno. Przyszedł czas uspokojenia, relaksu i przytulania. Po tak wielkiej tragedii koniecznie dziecko musi się mocno przytulać. Ok, dla mnie to sama przyjemność. Chodzimy, chodzimy tak wtuleni. Nagle bach. Chciałem krzyknąć, zabluźnić albo w jakikolwiek inny sposób wyrazić swój ból. Nie mogłem. Dziecko na rękach to rzecz święta. Patrzę w dół, a tam kłoda. Kopnąłem wielką, drewnianą kaczkę do prowadzenia na kiju, a że byłem boso bolało jak diabli. Wnioski zresztą nasuwają się same. Wszystko rozumiem, ale żeby własnemu ojcu kłody pod nogi rzucać?
Nie licząc wyplutego chleba z serkiem na podłogę, przewracania stołków kuchennych i rozlanej kawy, poranek kojota dał się przeżyć.
Na koniec dodam, że ani ja, ani moje dziecko, a tym bardziej żadne sztuczne zwierzę nie ucierpiało zbytnio dzisiejszego dnia. Mamy się dobrze i póki co nic więcej się nie wydarzyło. CZAS NA MAŁĄ DRZEMKĘ.