Tata z dzieckiem tworzą wspaniałą więź, dlatego świetnie jest usłyszeć od małego dziecka, które uczy się naszego wspólnego języka, nowe słowa i zwroty. To naprawdę bardzo budujące.
Jeszcze lepiej, jeżeli potrafi je powiązać z aktualną czynnością lub stanem w jakim się znajduje. Trzeba jednak uważać na to, co się mówi bo czasami dziecko może poznać nie takie słowa jak byśmy chcieli, a wtedy możemy poczuć się zażenowani.
Tata z dzieckiem to świetna sprawa. Razem z moją córką budujemy wspaniałe relacje. Ostatnio dokonaliśmy z Mapciem interesującego odkrycia. Kiedy coś nam smakuje i chcemy więcej, wołamy: „mniam-mniam”. Ktoś powie: „no wielka mi rzecz, dziecko coś mówi”. Nie o to jednak chodzi. To fascynujące gdy taki mały ludzik radzi sobie powoli z łączeniem faktów. Dla przykładu mój chrześniak ma już trzy lata i w zasadzie można z nim porozmawiać normalnie. Bez żadnego problemu. Jeżeli chce to będzie ze mną rozmawiał o wielu rzeczach. Chociaż nie obywa się bez ciągłych pytań na wszelakie tematy, to cóż w tym ciekawego, że dziecko trzyletnie z Tobą rozmawia? Oczywiście nie zrozumcie mnie źle, ale gdy dziecko dopiero zaczyna mówić jakieś słowa to wtedy jest najbardziej fascynujące dla rodziców. Później oczywiście też bo dziecko łączy fakty tak dobrze, że potrafi powiedzieć już pewne zdania samodzielnie.
W zasadzie nic dziwnego. Bardziej dziwną sytuacją byłoby gdyby nie rozmawiał, ale rozmawia.
Inaczej jest z roczniakiem.Te momenty wyczekiwania, aż w końcu słyszysz zlepki jakichś sylab i próbujesz sobie uświadomić co też ten mały krasnal właśnie Ci przekazał. Faktem bowiem jest, że słowa, które właśnie moje dziecko wypowiada, raczej nie należą do najbardziej artykułowanych i ciężko mi się domyśleć o co Aleksandrze chodzi. Staram się jednak z całych sił zrozumieć jej język, tak samo jak ona stara się ze mną w jakiś sposób dogadać.
Pomijając jednak słowa, nawet gesty są radością w naszym życiu. Kto mi powie, że nie cieszy go kiedy dziecko macha łapką na do widzenia gdy się powie: „pa-pa” i klaszcze w rączki gdy mówimy: „brawo-brawo”. Ten mały człowieczek próbuje się przystosować do naszej rzeczywistości i przyznam szczerze, że odwala kawał dobrej roboty. Gdybyśmy mieli płacić dzieciom miesięczną pensję za ich trud przyswajania wiedzy i naszego sposobu postrzegania otaczającego świata to uwierzcie, że nie byłaby to wcale mała sumka.
A jakie zwroty już zdążyliśmy sobie przyswoić?
Oto niektóre z nich: „mam-ma”, „tate-tate”, „mniam-mniam”, „bam-bam”, „jedzie-jedzie”, no i chyba nasze ulubione: „nie-nie-nie-nie-nie”, powtarzane wielokrotnie wraz z obfitą gestykulacją i bieganiem z lekkimi przytupami. Komicznie to wygląda, ale daje mi to do zrozumienia, że ten mały człowieczek mówi do mnie wyraźnie: „Mam swoje zdanie i nie zawaham się go użyć”.
Trochę przestróg i moje spostrzeżenia
Każdy z nas ma swoje ulubione słowa albo powiedzonka. To normalne i niejednokrotnie pomaga nam wyrazić pewną osobistą oraz indywidualną ekspresję, charakterystyczną wyłącznie dla nas. Jako rodzice musimy jednak pamiętać, że nasze dziecko szybko może podłapać i przyswoić sobie, jako ulubione, niektóre nasze zwroty, a nawet gesty. Jeżeli będą to zwroty, które nie zawierają wulgaryzmów, to ok, nic wielkiego się nie stanie. Jeżeli jednak będzie inaczej, możemy poczuć się trochę zażenowani, szczególnie jeżeli dziecko użyje swojej ekspresji w miejscu publicznym. W rodzinie ujdzie, rozejdzie się po kościach, będzie trochę śmiechu i reprymendy dla rodzica, żeby uważał co mówi, ale wśród nieznanych ludzi taka sytuacja może spotkać się z ogólnym linczem i postrzeganiem nas jako patologii. To właśnie jest szara, okrutna rzeczywistość, z tym się nie dyskutuje, tak już po prostu jest.
Czytałem lub też słyszałem kiedyś, gdzieś, że w takim przypadku najlepiej nie reagować w ogóle, bo może to wywołać odwrotny skutek do zamierzonego, ale sam nie wiem jak bym zareagował jakby Ola rzuciła mi mięsem w twarz nie dostawszy nowej zabawki albo jakiegoś ciasteczka. Prawdopodobnie winiłbym siebie, że nie potrafię trzymać gęby na kłódkę i czasami wysmyknie mi się jakiś wielbłąd wychowawczy. Bo w końcu kultury osobistej, cierpliwości i empatii uczymy się całe życie. Podobnie jak uczyli nas nasi rodzice stosownego zachowania, tak my pamiętając ich rady i nauki jesteśmy winni swoim dzieciom przekazywać prawidłowe wzorce zachowania, aby przede wszystkim uniknąć wstydu, ale poza tym cieszyć się radością swojego dziecka, kiedy wiemy, że nie wydorośleje zbyt szybko i nacieszy się beztroskim dzieciństwem.
Retrospekcja i doświadczeń własnych szał
Pamiętam, że gdy byliśmy mali razem z bratem przyswoiliśmy sobie, każdy z nas, jedno takie ulubione powiedzonko, w zasadzie nic wielkiego i groźnego, ale jednak. Mój brat niezadowolony wołał wszędzie: „dupa, dupa”, w szczególności goniąc się z dziadkiem wokoło stołu, gdy ten chciał złapać małego łobuza, a ja kiedy coś mi się nie podobało mówiłem pieszczotliwie: „cholela”. Niby nic wielkiego, ale z pewnością niejednokrotnie tego typu zwroty przysporzyły naszej mamie nie małego wstydu. Nigdy nie byliśmy łobuzami, ale jak to chłopaki, musieliśmy się wybiegać, wyskakać, wykrzyczeć.
Jedna historia zapadła mi w pamięci chyba najbardziej. Kiedy mama stała w kolejce, aby kupić mi parówki. Opowiadała mi tą historię nie raz. Nie wiadomo z jakiej przyczyny, ni stąd ni zowąd nagle sobie krzyknąłem: „Idziemy już do cholely?”. Co zrobiła moja mama? Spłonęła rumieńcem i nie zastanawiając się długo, chyba najlepszą rzecz jaką można zrobić, i zapewne zrobiłbym to samo, zawinęła spódnicę o 180 stopni i szybkim, lecz stanowczym krokiem wymaszerowała z rzeźnika, niosąc na ręku swojego marudera. Efekt? zero paróweczek dla małego łobuziaka… A poza tym? Ograniczenie do minimum efektów ubocznych, w postaci napastliwych, linczujących spojrzeń i cichych szeptów wśród nieznajomych.
Patrząc dzisiaj z perspektywy rodzica, myślę że w naszym interesie i dobru naszego dziecka leży nie tylko to co mówimy i robimy, ale ogólnie nasze zachowanie i to jak zareagujemy w nieoczekiwanych sytuacjach. W końcu nie robimy tego wyłącznie dla siebie, ale również dla naszej pociechy. To zapewne trudne i przede mną wiele jeszcze wyzwań i przeciwności losu, ale wierzę, że można, w pewnym sensie oczywiście, obrać dobry kurs i przejść przez ten proces z głową uniesioną do góry.
Świat w końcu działa w taki sposób, że tak jak my traktujemy otoczenie, tak i ono potraktuje nas, prędzej czy później. Zawsze i wszędzie musi być zachowana równowaga w przyrodzie. Może wydaje nam się, że jej nie ma, ale ona objawi się w najmniej oczekiwanym momencie naszego życia. I wyłącznie od nas zależy czy ostatecznie skopie nam tyłek, czy może pogłaszcze nas po nosie, dając wyłącznie dobre wspomnienia.