Często z żoną zastanawialiśmy się jak to się stało, że w tak krótkim czasie, nie zastanawiając się naprawdę zbyt wiele, zakosztowaliśmy życia, o którym zawsze marzyliśmy


Właśnie jesteśmy przed meczem Holandii z Kostaryką. W napięciu czekam na to, co będzie działo się na boisku. W końcu mam swoje piłkarskie święto i mogę oddać się przyjemności oglądania tylu meczów, ile mi się podoba. Belgia mnie dość mocno rozczarowała, więc utrzymuję w głowie nadzieję, że Kostaryka pokaże pazur i nie ułatwi wcale życia Holendrom. Nie wiem dlaczego, ale zazwyczaj kibicuję słabszym zespołom, mając nadzieję, że wyłoni się kolejny, czarny koń mistrzostw i utrze nosa wszystkim faworytom.

Nastała chwila wolna od Aleksandry. Dziecko w końcu się wymęczyło. Po wielogodzinnej walce z rzeczywistością i szaleństwach ze wszystkim co nadaje się do zabawy, baterie się w końcu wyczerpały i musiała zostać odstawiona na inny tor w celu naładowania. Przynajmniej do godziny 6-7 rano jesteśmy z żoną uwolnieni i możemy nacieszyć się ciszą i spokojem w pełnej harmonii. Czas zwielokrotnionego chaosu osiągnął swój codzienny kres, więc planujemy wykorzystać pozostały czas, na krótkie spędzenie go razem. Jest to jedna z tych chwil, które pozwalają nam chociażby na spokojne oglądanie czegokolwiek, nacieszenie się własną cielesnością lub pogranie w gry planszowe.

To brzmi zapewne dość okrutnie. Chciałoby się powiedzieć, że tak naprawdę tylko czekamy na to, aż nasza córka zaśnie i będziemy mogli oddać się wyłącznie przyjemnościom i spędzać czas wyłącznie we dwoje. Po części tak jest oczywiście. Dziecko zabiera prawie cały, wolny czas. Nie można tego ukrywać. Czasami nawet w nocy nie daje spokoju, ale chyba każdy z nas ma czasami złą noc. Dzieci zwyczajnie miewają je częściej lub dręczą je złe sny.

 


Radość, rodzina, a koszty wliczone


Rodzicielstwo jest wspaniałe. Dzieci są największą radością w naszym życiu. Nikt, kto nie jest świadomy tego, że prawie połowa czasu, jaką spędzamy z dzieckiem, to negatywne emocje i walka z rodzicami lub zwyczajne złe nastroje lub choroby, nie powinien mieć dzieci. Bo niby jak poradzi sobie w sytuacji, gdy dziecko płacze pół nocy, a o 6:00 rano trzeba wstać do pracy, a może nawet o 5:00? Trzeba się z tym liczyć i połączyć szczęście i koszty własne. Trzeba być świadomym tego, że każde dziecko jest inne. Jedno będzie spało całą noc, inne cały dzień. Może się również zdarzyć, że nasza pociecha będzie lubiło urządzać sobie drzemki co dwie godziny. Kto wie.

Czasami wydaje mi się, że analiza rodzicielstwa i posiadania dzieci oscyluje wokoło ciężkich strat własnych i niewyobrażalnych kosztów dla dotychczasowego, beztroskiego życia we dwoje. Jakby nie pomyśleć, zawsze będziemy mieli niedosyt czegoś. Nie pojedziemy tam, gdzie byśmy chcieli, a czasami nawet nie będziemy w stanie wyjść do kina lub na kolację bo dziecko będzie nam towarzyszyło w każdej sytuacji, weryfikując każdy, nawet najbardziej błyskotliwy pomysł. I tutaj właśnie dochodzi do głosu element rozsądku, przygotowania i chęci poświęcenia swoich przyzwyczajeń i standardów życiowych.

 


Skok przez płot, czyli jak doszliśmy do pełnej świadomości w robieniu dzieci


Prawdę powiedziawszy nie zastanawialiśmy się nad tym czy mieć dziecko czy nie. Moja żona od lat marzyła o tym, żeby zostać mamą, jeszcze zanim poznaliśmy się w ogóle, a ja no cóż, również marzyłem o dziecku, kiedyś, w niedalekiej przyszłości. Sądziłem bowiem, że jestem jeszcze młody i mam na dzieci jeszcze sporo czasu. Okazało się, że przyszłość niby tak odległa, nagle stanęła przede mną i trzasnęła prosto w pysk, otwierając bardzo szeroko swoje drzwi. I chociaż krew z nosa nie tryskała, zalewając całą podłogę, to moja świadomość z pewnością otrzymała porządny zastrzyk adrenaliny. Bo oto nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się przede mną perspektywa spełnienia marzeń, zarówno swoich jak i mojej żony. Nie zastanawialiśmy się zbyt długo. Poznaliśmy się szybko. Błyskawicznie stwierdziliśmy, że chcemy być razem na dobre i na złe. Jedyne czego nam brakowało, dać upust naszym pragnieniom. Co mi pozostało zrobić? No właśnie, to co tygrysy umieją robić najlepiej – zapładniać.

 


Do tanga potrzeba dwojga, ale do spełnienia marzeń już trochę więcej by się przydało, więc kombinowaliśmy jak mogliśmy.


Czas jaki był potrzebny do realizacji zadania: 2 miesiące chodzenia, po czym rzuciłem się na kolana, w śniegu, w pewnej pięknej scenerii gdzieś daleko w górach, siedem miesięcy prób i błędów, strzelania goli ze spalonego. Dokładnie dziewięć miesięcy i kolejne dziewięć miesięcy na dostarczenie przesyłki z nieba na ziemię i stało się. 17 czerwca 2013 roku, w nocy o godzinie 3:45 moje ręce, silne zazwyczaj i pewne w uchwycie, zadrżały. Otrzymałem na łono swych palców coś tak lekkiego i kruchego czego nie trzymałem jeszcze nigdy w życiu. Nawet mój chrześniak, gdy go trzymałem na rękach, mimo swojej kruchości, wydawał się trochę większy. A Oli? Naprawdę nie wiedziałem, że może istnieć istota tak krucha i delikatna, jak moja własna córka, tuż po urodzeniu.

Mały człowieczek, istota tak niewiarygodnie delikatna, że bałem się ruszyć palcami, zdrętwiałem i zamurowało mnie. To było jak uderzenie pioruna, a gdy jej oczy otworzyły się by spojrzeć w moim kierunku, osłabłem, nie widziałem świata otaczającego mnie z każdej strony. Ktoś obok patrzył na mnie, mówił do mnie, ale ja nie byłem w stanie nic widzieć. Hipnotyczne spojrzenie tej małej iskierki, która właśnie zapłonęła w naszych oczach nie pozwalała nam marnować czasu na otaczającą nas rzeczywistość. Nie pozwalała nam wyrwać się z tego uścisku spojrzeń, choćby na ułamek najmniejszej części milisekundy, aż w końcu ktoś chwycił mnie za ramię, mówiąc słowa, które zapamiętam do końca życia: „Spokojnie panie Łukaszu, będziecie mieli przed sobą całe życie, żeby się poznać, proszę jechać do domu i porządnie się wyspać, zrobił Pan swoje dobrze”.

Tak oto stałem się w pełni świadomy, nawet jeżeli wcześniej miałem może jakieś wątpliwości natury materialnej lub wychowawczej, powiedziałem, do diabła z tym, nikt i nic mnie nie powstrzyma. Nawet ja sam. Dostaliśmy w końcu pełną dziesiątkę w szpitalnym rankingu urodzeniowym, więc cóż mogło nam się teraz przytrafić? Zapewne wiele, ale czy ktokolwiek o tym myśli? Nikt nie widzi czarnego scenariusza. Są tylko łzy radości i nadzieja na wspaniałe jutro.

Co chciałbym wam wszystkim zarówno przyszłym i obecnym rodzicom przez to powiedzieć? Właśnie to. Niech będzie z wami moc i nadzieja, one nigdy nie gasną.

Komentarze Disqus (0)

tataidziecko