Jak pierwszy raz poszedłem na porodówkę z żoną
Tata na porodówce! Uwaga opowiem Wam, jak przeżyłem poród mojego pierwszego dziecka. Moja przygoda z porodówką rozpoczęła się 16 czerwca 2013 roku. To data, która rozpoczęła wszystko. Ostatni dzień 9 miesięcznego cyklu ciążowego, który sprawił, że po raz pierwszy zostałem tatą. Dzień nie zapowiadał się w ogóle na rodzenie, ale znaki moja pierworodna zaczęła dawać od samego rana. Pamiętam to jak dzisiaj. Miałem jechać odprężyć się na rybach. Miałem posiedzieć, rzucić kije do wody i nie przejmować się niczym poza braniami ryb i tym, że po całym tygodniu pracy żona pozwoliła mi się oddalić nad wodę. Niestety Ola zaczęła walkę wcześnie rano. Żona poczuła skurcze po czym stwierdziła: „no nie, teraz to Ty na żadne ryby nie pojedziesz”. Ja bardziej przejęty całą sytuacją i faktem, że własnie może się rodzić moje dziecko, rzuciłem pomysł wyjazdu i zacząłem zastanawiać się czy wszystko dobrze przygotowaliśmy.
Oczywiście ostatecznie zostałem w domu, a kije odłożyłem na haku, żeby czekały na kolejny wypad. Jak zapewne możecie się domyśleć nie powtórzył się zbyt szybko. Ok, a jak to było z porodem? W zasadzie cała niedziela przebiegła dość spokojnie. Były skurcze, ale raz takie, a raz inne. W zasadzie nie wiedzieliśmy czego się do końca spodziewać bo teoria to jedno, a praktyka drugie. Generalnie żona przez cały dzień robiła te swoje ćwiczenia, skakała na piłce i w ogóle starała się jakoś przygotować bo chyba wyczuwała ten moment powolutku.
Do godziny 18:00 w zasadzie nic się jednak nie wydarzyło, więc pojechaliśmy jeszcze na kolację, na nasze ulubione sushi. Wiem czego możecie oczekiwać. Zapewne pomyśleliście, że wydarzyła się jakaś sensacja i dramat. Żona zaczęła rodzic w restauracji gdzie podają surową rybę, wody odeszły na środku knajpy, a wszyscy zrobili się zieloni… Muszę Was zmartwić. Nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Dziecko nasze kulturalnie siedziało jeszcze w brzuchu, dając rodzicom spokojnie zajadać się zdechłymi kawałkami ryby. Żona odczuwała jakieś skurcze, ale w zasadzie nie było to nic groźnego ani regularnego.
Oczywiście wróciliśmy do domu i nie wiem czy to przez tą zdechłą rybę, czy Aleksandra w końcu stwierdziła: „dobra koniec tego dobrego, trochę Wam teraz rozbije to szczęśliwe życie, kolacyjki, wspólne wypady i miłosne uniesienia. Teraz musicie się pomęczyć”, ale żona nagle z kibla woła, że wody jej odeszły i musimy ruszać do szpitala. To przerażenie, które poczułem było chyba dość zabawne i gdyby ktoś spojrzał z boku, powiedziałby, że albo gościu jest przejęty albo chce wyskoczyć oknem i pobiec w siną dal.
No dobra, o godzinie 22:00 byliśmy w szpitalu. Z racji niewiedzy i przerażenia na pierwszy nasz poród postanowiliśmy zaprosić indywidualną położną – Panią Ewę, która we Wrocławiu ma naprawdę dobre opinie. Po przyjęciu do szpitala, skierowano nas do sali porodów rodzinnych bo dumny ja miałem wziąć udział w tym karkołomnym przedsięwzięciu. Od samego początku żona była przygotowywana do naturalnego wyduszenia z siebie naszej pierworodnej. Dlaczego mówię wyduszenia? Bo trwało trochę zanim cokolwiek konkretnego zaczęło się dziać. Mówię serio. Tak naprawdę do godziny 3 w nocy próbowaliśmy ogarnąć sytuację i w końcu osiągnąć ten punkt, w którym już można mówić o rozpoczęciu porodu.
W międzyczasie z korytarza dochodziły nas przerażające okrzyki innych kobiet. W zasadzie tylko mi się wydawały przerażające. Moja żona i położna wydawały się być niewzruszone. Chociaż moja żona z pewnością odczuwając skurcze nie myślała nawet o tym, że ktoś za ścianą się wydziera. Nie wiedziałem, że tak to wszystko wygląda, więc spojrzałem na żonę, przełknąłem ślinę i pomyślałem sobie: „Odwagi kobieto! Odwagi!”… Wiedziałem, że podobnie jak ta jedna z matek również może krzyczeć z bólu i przerażenia, że całe dziecko musi się wydostać przez taką małą szparkę. To nieprawdopodobne biorąc pod uwagę fakt, jak często mąż nie miał dostępu, gdy żonie się nie chciało baraszkować, a nagle musi wyjść całe dziecko.
Byłem tak przejęty tymi godzinami skakania na piłce, ćwiczeń i lewatyw, że już około godziny 3 zacząłem czuć, że moje oczy już widzą tylko trzymając się na zapałkach. W końcu przyszła Pani doktor. Po obserwacjach i konsultacjach okazało się, że jednak nie będę mógł wziąć udziału w całym wydarzeniu. To było kiepskie. Żona była bardzo przejęta bo chciała, żebym był przy narodzinach. Ja w zasadzie też chciałem zobaczyć, jak rodzi się moje pierwsze dziecko. Niestety nie udało się. Zabrano ją do osobnej sali. Ja zostałem w tej do porodów rodzinnych i w zasadzie czekałem tylko co się wydarzy. Nagle dostałem informację, że już po wszystkim. Dziecko się urodziło i mama jest obecnie zszywana. Była godzina 3:45…
Porodówka to piekło i niebo w jednym. Piekło porodu i cud narodzin
Wezwano mnie do sali gdzie urzędują lekarze. W tle słyszałem te przerażające krzyki cierpienia i bólu kolejnej matki, której w końcu udało się pozbyć balastu. Radość przeplatana cierpieniem powodowała, że dziecko naprawdę musi być mega słodkim, małym człowieczkiem, żeby po spojrzeniu na tą istotę matka nie powiedziała: „co? i po to ja się tyle namęczyłam i rozcięliście mi waginę? czizas krajst!”. Dlatego dochodzące jęki matki leżącej za ścianą spowodowały, że zwątpiłem czy robienie dzieci to taka wspaniała rzecz. To znaczy samo robienie sobie dziecka potrafi być jak lawina i fala tsunami w jednym, ale to co się dzieje później może okazać się mało opłacalne. Ok, ale wróćmy na salę z jęczącą matką i lekarzami nie wykazującymi już ani krzty współczucia. Po prostu kobieta po porodzie krzyczała z bólu. Codzienność.
W zasadzie nie wiedziałem co się dzieje i o co chodzi. Rozmawiali ze mną i zapewniali, że wszystko jest w porządku, a dziecko urodziło się zdrowe i silne. Fakt, poczułem mega ulgę. Przede wszystkim nie wiedziałem, jak żona. W końcu zawołali mnie do dalszej części sali, gdzie miałem zobaczyć moje nowo narodzone dziecko. Z każdym kolejnym krokiem przerażające okrzyki bólu stawały się coraz głośniejsze. Nagle poczułem ulgę. Moje dziecko było mierzone i warzone. Matka obok wzywała imię bóstwa na daremno, krzyczała, że ten Dżizus i nie wytrzyma. Wołała z całych sił, a w zasadzie ile mogła: „Ludzie nie mogę!”.
Spoglądając raz po raz w tamtym kierunku zastanawiałem się co z moją żoną. Jak się czuje i co się dzieje bo z tego co mi powiedziano po prostu była na sali i miała zszywany brzuch po cesarce. W zasadzie nie słyszałem mojej żony bo całość jest wykonywana na znieczuleniu. To fakt, że nie wiedziałem tego na początku, ale sama myśl, że później będzie musiała uważać na siebie i brzuch będzie się goił zanim wróci do pewnej sprawności, która pozwoli nam na normalne funkcjonowanie
Dostałem w końcu dziecko na ręce. Opatulone w białe, szpitalne szaty. Trzymałem swoją pierwszą córkę, małą, bezbronną i całą taką różową. Moje dziecko. Zastanawiałem się o co chodzi. Jak to jest, że takie małe dziecko będzie wkrótce moim największym zmartwieniem i zajmie praktycznie całą moją uwagę. To było pierwsze nasze spotkanie i spodobała mi się ta pierwsza randka. To była miłość od pierwszego spojrzenia. Taka prawdziwa, jak zdarza się tylko raz w życiu.
W międzyczasie kolejna matka wracała z porodówki. Tym razem następna, młoda kobieta wydusiła z siebie dziecko w sposób naturalny. Bolało jak cholera. Poczułem ciary na całym ciele bo wiedziałem, że musiała się dziewczyna nieźle napracować, zanim wyjdzie dziecko z brzucha. Trzymając swoje dziecko na rękach i słuchając tych krzyków pomyślałem sobie, że naprawdę mamy „wylajtowane” życie jako mężowie, ojcowie, tatowie. Czym my się tak naprawdę musimy przejmować? Comiesięcznym okresem? dziewięciomiesięczną ciążą, podczas której hormony nawalają z każdej strony i kobieta serwuje swojemu facetowi całą paletę uczuć – od złości po wielką miłość? a może porodem? Czym naprawdę przyszły tata się martwi? Czy dziecko będzie zdrowe, czy wszystko pójdzie w porządku i w jaki sposób ogarnąć całą sytuację. Tyle…
Podczas gdy facet czeka na dziecko po tym, jak spędził upojną noc, w zasadzie nie musi się niczym wielkim stresować. Nie czuje wahania hormonów i nastrojów, nie rośnie mu brzuch, w którym dorasta coraz cięższe dziecko. Nie rosną piersi i nie odczuwa tych wszystkich ciężkich dni podczas codziennych zmagań z rzeczywistością. W końcu facet nie krwawi co miesiąc z penisa i nie musi zastanawiać się czy aby wszystko się trzyma dobrze, czy może już coś przecieka i trzeba schować się albo lecieć w popłochu do kibla wymienić zestaw bezpieczeństwa.
Ok, ale miało być o mojej przygodzie na porodówce. W zasadzie podczas narodzin Aleksandry to było trochę smutne. Piękne, ale smutne. Żonę zobaczyłem tylko na chwilę. Wyjechała po całej operacji, wymęczona, na haju. Lekko zdezorientowana bo dziecko zobaczyła tylko na zdjęciu, które zrobiłem w trakcie mojego pierwszego kontaktu z córką. Teraz jest łatwiej. Po cesarskim cięciu matki dostają swoje dzieci na pierś. U nas tak nie było. Widziałem łzy szczęścia mojej żony przeplatane ze smutkiem, że nie może przytulić dziecka albo chociażby mnie na chwilę bo wyjechała dopiero co z szytym brzuchem.
Przygoda zakończyła się w zasadzie chwilę po 5:00 nad ranem. Żonę zabrano praktycznie od razu windą na oddział. Poszedłem więc raz jeszcze do dziecka. Zrobiłem kilka zdjęć. Wziąłem ją na ręce i chwilę jeszcze mogłem nacieszyć się jej obecnością. To nie była taka chwila. Razem z dzieckiem tuliłem się ponad godzinę, po czym przyszła położna mówiąc, że wszystko już dobrze, że się spisałem i mogę już jechać do domu odpocząć bo mama i dziecko teraz też będą na oddziale odpoczywać.
Nie poszedłem do pracy tego dnia. Zrobiłem sobie wolne. W zasadzie myślałem tylko o tym aby wrócić do szpitala. Chciałem zobaczyć się z córką. Przytulić żonę i po prostu spędzić z nią ile będę mógł czasu, żeby wiedziała, że jestem przy niej. Niestety ze względu na poród przez cesarskie cięcie mogłem przyjechać dopiero po godzinie 18:00 i tylko na parę chwil. To na początek wystarczyło. Mogłem przywieźć coś specjalnego do jedzenia. Jakieś dozwolone łakocie i spędzić czas w szpitalu patrząc jak Aleksandra spogląda na swojego nowego tatę zastanawiając się co też ona sobie o mnie myśli. Może chciałaby mi powiedzieć: „gościu ogoliłbyś się” albo coś w stylu: „kim Ty do diabła jesteś?. A to Ty byłeś ostatnio i trzymałeś mnie na rękach. Dobra możesz zostać”…
Pewnie nigdy się nie dowiem, ale wiem, że to był czas, którego nie zapomnę do końca życia. Pierwszy dotyk, spojrzenie, zapach, które do dzisiaj jestem w stanie przywołać w odmętach swojej pamięci…
Kim jest tata na porodówce? To bardzo ważna osoba. Zarówno dla swojego dziecka i żony. Bez taty to nie to samo, więc pamiętajcie wszyscy Wy, którzy zdecydujecie się mieć dziecko. Wy, którzy chcecie nazywać się i być nazywani dumnie tatą. Porodówka to nie kostnica, ale właśnie na porodówce oddziela się prawdziwych facetów od tych, którym na widok rodzącej kobiety jaja wypadają nogawką i kulają się na sam parter do izby przyjęć…