Czas dziecka spędzony z dziadkami jest zazwyczaj jednym z najlepszych w życiu. Wykochają, dokarmią, można ich naciągnąć na wszystko i do tego jeszcze dają się bezkreśnie wykorzystać. Więc czego chcieć więcej??? Czasu dla rodziców na spędzenie kilku chwil z daleka od swoich pociech.
Długo się zbierałem do wrzucenia tego wpisu. Naprawdę bardzo długo. Zawsze coś mnie zatrzymywało przed wykonaniem wyroku i podsumowaniem minionego tygodnia, który stał pod znakiem rotacji personalnych starszyzny, która raczyła się widokiem swojego oczka w głowie – jedynej wnuczki. Jak to było i co nas spotkało? Za chwilę zdradzę wszystko po kolei.
Przede wszystkim na samym początku chciałem podziękować za wizyty, spędzenie z nami czasu no i za żarcie. Domowe obiady i zupy, których dla nas i dla Aleksandry nie omieszkaliście przygotować.
No ale od samego początku. Tydzień zapowiadał się ciekawie, ponieważ we wtorek miała przyjechać babcia Małgorzata. Baliśmy się tej wizyty bo jak wiadomo, jako perfekcyjna pani domu, babcia Gosia swoim bystrym i krytycznym wzrokiem dostrzeże każde, nawet najmniejsze zabrudzenie i estetyczną nieprawidłowość.
Z drugiej jednak strony cieszyliśmy się. Po pierwsze dlatego, że z chaosu, który wraz z Mapciem tworzymy codziennie, wyłoni się forma, ukształtowana ręką mojej niestrudzonej teściowej, a po drugie, że dzięki jej pomocy mogłem zarówno załatwić swoje sprawy w urzędzie i przetestować auto, któremu de facto wychodził przegląd w środę. Na spokojnie i bez specjalnego pośpiechu mogłem wszystko ogarnąć, wiedząc, że dziecko jest, jak zawsze, w dobrych rękach.
Jak już wiadomo załatwiłem sobie, „po znajomości”, meldunek wrocławski, dokonałem też przeglądu auta, żeby nasza rodzina bezpiecznie dotarła zawsze na miejsce. Babcia w tym czasie rozszalała się na dobre. Nie tylko ogarniała chaos, ale nie dopuściła, żeby Mapcio wprowadziła ponownie swoje rządy kreatywnego rozporządzania dostępną przestrzenią roboczą. Całe szczęście. Przynajmniej jakiś czas było sterylnie i pachnąco.
Oczywiście w całym tym szale i przypływie troski o estetykę, nie obyło się bez pytań o moje kwiaty, szczególnie cytrusy i kaktusy, które bujną donicą kwitną na parapetach. Wyłącznie Storczyk, który zakwitł pięknie w słońcu i wypuścił, ku mojej uciesze, piękne, białe kwiaty, został przez babcię zaakceptowany. Reszta jakoś nie przypadła teściowej do gustu. Co poradzić, dwa odmienne zdania i ogląd sytuacji. Lubię sadzić i gdy z nasiona wyrasta życie. Zasiałem również piękną córkę. Myślę, że moje umiejętności ogrodnicze zostały przetestowane i zaakceptowane, a wszystkie sadzonki potrzebują czasu i miłości aby rozkwitnąć i cieszyć oko.
Szaleństwo szaleństwem, ale jak to kobieta, babcia poczuła chęć na zakupy. Żona nie protestowała oczywiście, a ja? No też postanowiłem coś sobie kupić. Ola nie miała głosu, ale z chęcią pojechała z nami zobaczyć galerię.
Szybka relacja bo szkoda czasu na opis: Od jednego sklepu do drugiego. kupiliśmy to i tamto, trochę babcia wydała. Weszliśmy w posiadanie świeżo mielonej kawy o smaku tiramisu, którą wprost uwielbiam. Żona ostatecznie została z gofrem w ręku bo nic ciekawego nie znalazła, a skończyło się to wszystko tym, że tato wraz z córką gonili się po galerii, skacząc z jednego sklepu do drugiego, biegając między regałami. Aleksandra miała ubaw po pachy uciekając ojcu jak tylko najszybciej się dało.
Dzień szybko się skończył i wracaliśmy do domu z małymi zakupami. No może prócz żony, ale smak słodkiego gofra z owocami przynajmniej rozpromienił jej twarz. Wszyscy byliśmy jednak zadowoleni z małego wypadu i chociaż nie był to zjazd rodzinny w plenerze, czasami potrzebne jest kilka chwil spędzonych na wydawaniu pieniędzy.
Zanim jednak dzień się dla nas skończył, mieliśmy zaplanowaną pewną atrakcję: Kolacja we dwoje, tylko dla rodziców, bez dziecka. Jak mogliśmy nie skorzystać z takiej okazji? Zaczęło się od tego, że żona przeglądała masowo swoje portale z kuponami itp. Podsunęła mi pewnego dnia, będąc w pracy link. Spojrzałem i już wiedziałem, że czeka nas jeden z tych romantycznych wieczorów, które rodzice lubią spędzać sam na sam.
Kupon został kupiony, a w cenie mieliśmy do dyspozycji – pastę wraz z deserem i lampką wina. Gdzie byliśmy??? Właśnie tutaj.
W pewnym sensie jest to jakaś forma reklamy, ale wydaje mi się, że nie wklejając linka, nie będę posądzany o wrzucanie ukrytych reklam. Kto będzie chciał tam zajrzeć, sam znajdzie chociażby po nazwie. Tak czy inaczej, babcia została z naszym brylantem, a my ubraliśmy się i czmychnęliśmy na wykwintną kolację w centrum Wrocławia. Rezerwacja była na 20:00.
Jak tylko dostaliśmy menu, ja oczywiście rzuciłem się na carbonarę, a żona dokonała natarcia na coś ze szpinakiem. Wszystko było wyśmienite. Do tego wytrawne, czerwone wino i desery. Lody, tiramisu i wszystko za jedyne 60 zł. Oboje z żoną jesteśmy fanami zakupów poprzez kupony. Jest wielokrotnie o wiele taniej i można czasami naprawdę trafić na niezwykłą okazję. O tym napiszę w innym wpisie, a tym czasem będę wspominał ten wspaniały wieczór jeszcze długo.
Tak więc, wypoczęliśmy trochę, spędzając czas na kolacji, rozmowach i krótkim spacerze po okolicy. Niestety, mój zegarek biologiczny był nastawiony na kolejny mecz Mistrzostw Świata, który miał się zacząć o 22:00. Ponieważ mieliśmy rezerwację wcześniej, mogłem spokojnie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Taka mała, krótka i mądra myśl:
Polecam randki, chociażby raz w roku, ze swoją żoną bo to fajne przeżycie jest. Nawet jeżeli na co dzień się kłócicie i często nie zgadzacie ze sobą. Podtrzymujcie ogień i niech moc będzie z wami.
Babcia ostatecznie wyjechała w piątek rano, zostawiając nam po sobie porządek i małe co nieco. Kotlety z piersi kurczaka jedliśmy na obiad jeszcze w czwartek i piątek, a w sobotę nastąpiło natarcie dziadka Leszka i babci Bożenki. czyli kolejne żarcie, rolady pieczone z serem i blacha ciasta drożdżowego z owocami. Nastał dla nas czas świąteczny. Po prostu cudownie.
Moi rodzice spędzili co prawda tylko jeden dzień z nami, ale za to intensywnie i wesoło. Jak na taką okazję przystało, do południa zostawiliśmy dziecko dziadkom pod opieką, żeby się nacieszyli Aleksandrą do woli. Wysłaliśmy całą trójkę, po drugim śniadaniu Mapcia, na spacer do naszego Parku Klecińskiego, który jest tak blisko naszego osiedla, że grzechem byłoby nie skorzystać z jego zieleni. Jak tylko dziadkowie zniknęli za horyzontem, wziąłem furkę i razem z żoną ulotniliśmy się do galerii na małe zakupy. Tak nam się przynajmniej zdawało.
Sklepów multum, a wyprzedaży jeszcze więcej. Co było robić? Musieliśmy to jakoś ogarnąć, więc biegaliśmy od sklepu do sklepu, od przymierzalni do przymierzalni. Trochę się wydało, ale raz na jakiś czas, stwierdziliśmy, można się obkupić z przeceny. No bo kto o zdrowych zmysłach kupuje koszulkę za 70 zł skoro za chwilę będzie kosztowała 19 albo 15 zł??? Niedorzeczność.
Wróciliśmy po 15:00, tak więc nietrudno się domyśleć, że przegięliśmy trochę, ale wchodząc do domu zastaliśmy obrazek, który upewnił nas, że jak zwykle dziecko jest w dobrych rękach. Dziadkowie stali na głowie, żeby Ola zjadła grzecznie obiadek. W zasadzie nie musieli zbytnio wkładać w to zadanie wysiłku. Aleksandra jadła, aż jej się uszy trzęsły. Wiadomo, kuchnia babci to najlepsza wyżerka.
Zamek Topacz – malowniczo i rodzinnie.
Po obiedzie postanowiliśmy spędzić czas na powietrzu. Pogoda ostatnio naprawdę dopisuje, więc nie mogliśmy się ograniczać do czterech ścian naszego mieszkania. Niedaleko naszej okolicy jest piękne i malownicze miejsce, w którym lubimy czasami spędzać wolny czas. Napiszę krótko, bo w zasadzie opiszę Zamek Topacz w osobnym poście, w którym poświęcę uwagę tej wspaniałej oazie zieleni i spokoju.
Były spacery i upalne słońce. Był deser i placek drożdżowy babci Bożenki, który jadłem do kawy jeszcze dzisiaj. Najważniejsze jednak, że Aleksandra wybiegała się na trawie, aż do upadłego – dosłownie. Dziadkowie mogli w końcu, w pełni, nacieszyć się czasem spędzonym na świeżym powietrzu z Olą. A my? Byliśmy zadowoleni z zakupów i zdjęć, które strzelałem podczas zabawy, a samoloty wciąż latały i latały. Aleksandra bardzo lubi samoloty. Zachwyca się każdym przelatującym statkiem powietrznym, który robi hałas.
Moi rodzice pojechali ostatecznie wieczorem, zostawiając miłe wrażenie, wypełnionego po brzegi swoją obecnością, wolnego dnia. Szczęśliwi, że mogli przyjechać i nacieszyć się swoją jedyną wnuczką. Co prawda dwoje wnuków czekało na nich w Kaliszu, naszym rodzinnym mieście, ale wiadomo, że wnuczka to wnuczka. Z dziewczynkami jest zawsze inaczej.
Krótkie podsumowanie wypełnione uczuciami i refleksją.
Cały zeszły tydzień upłynął w mgnieniu oka. W pewnym sensie uświadomiłem sobie, że obecność naszych rodziców jest potrzebna nie tylko Oli, ale również nam. Żyjemy teraz w pewnej odległości od siebie i widujemy tak często jak to jest tylko możliwe. Co prawda cenimy sobie również i tą rozłąkę. Jest dla nas pewnym motorem napędowym, aby miło spędzać czas wspólnie i korzystać z niego gdy tylko się nadarzy okazja, ale również pewnego rodzaju świadomością, że któregoś dnia nie będzie można poprosić ich o pomoc i zwyczajnie spotkać się. Ta świadomość któregoś dnia również spłynie na nasze dziecko, ale jeszcze nie teraz. Mamy nadzieję nie rozstawać się za wcześniej i spróbować pokazać jej cały świat i wszystko czego będzie chciała doświadczyć. Tak jak nasi rodzice starali się pokazać nam świat i jego oblicze.
Wizyta rodziców pozostawiła nasze życie, jak to jest zazwyczaj, gdy się widzimy, wypełnione po brzegi uczuciem, że jesteśmy razem, jesteśmy blisko i żadna odległość nie ma znaczenia, nawet ta najmniejsza. Jak zawsze będziemy potrafili spędzić ze sobą czas i dobrze się bawić.
Życzę wszystkim takich relacji z rodzicami jak nasze, a nawet lepszych. Bo wiadomo, że najbliższa rodzina to podstawa. Choćby nie wiem co.