Razem z Aleksandrą wybraliśmy się wcześnie rano do urzędów. Myśleliśmy, że czeka tam na nas cały poranek czekania w kolejkach. Myliliśmy się. Poszło błyskawicznie, więc ruszyliśmy w podróż pełną przygód.
Nie wiem czy to akurat taki dzień, czy może zbieg okoliczności, ale wychodząc z domu obawiałem się najgorszego. Wszyscy wiemy, jak się sprawy mają w naszych kochanych urzędach. Zazwyczaj chodzę tam sam, bo dziecko plus wielki gmach biurowca równa się nuda i wielkie niezadowolenie. Tym razem jednak nie miałem wyjścia i musieliśmy z Aleksandrą iść razem załatwić kilka spraw. Ku naszej uciesze wszystko przebiegło szybko i sprawnie, a my mogliśmy szybko znaleźć sobie inne zajęcie. Zarówno w Urzędzie Pracy jak i Urzędzie Skarbowym spędziliśmy pół godzinki. Co prawda w tym pierwszym wiele nie załatwiliśmy, ale dowiedzieliśmy się ciekawych rzeczy. Urząd Skarbowy na Krzykach we Wrocławiu był natomiast bardzo przyjazny. Aleksandra zapewniła wszystkim nie lada rozrywki, biegając po wielkiej sali urzędowej i krzycząc mniam-mniam, gdyż powoli zbliżała się pora przekąski. Na szczęście byłem uzbrojony w chrupki i bidon z wodą. Czasami wydaje mi się, że dziecko jest niczym skazaniec – suchar i szklana wody do ręki i uciekaj się bawić. Wiadomo, że to zdrowo. Nie pożywię dziecka frytkami z Maka lub Kinder niespodzianką. Bez przesady. Będzie jeszcze miała czas na zasmakowanie niejednej, niedozwolonej przekąski w przyszłości. Nie wspomnę już o używkach i tak dalej.
Na szczęście miałem zamiar zrobić ciekawy obiad dla mojej małej księżniczki, więc rekompensata tej więziennej strawy będzie nieopisana. Słodkie knedle z brzoskwinią – to chyba brzmi dobrze? Sam chętnie zjadłbym dzisiaj taki obiad. Zresztą nigdy nie jadłem takich knedli. Z truskawkami albo śliwką to i owszem, ale takie coś? No cóż, lubię eksperymentować, więc możliwe, że będzie smakowicie. Wracając jednak do tematu.
W końcu załatwiłem wszystkie swoje sprawy i nie pozostało nic innego, jak uciekać od tych zimnych murów, które mimo przebłysków porannego słońca wśród zamkniętych okien klimatyzowanych biur, wyrastały przed nami swoją potęgą miejskiego chłodu. Wyruszyliśmy więc na kolejną przygodę do naszego parku. Mimo jego niedużych rozmiarów, zawsze jest jakaś historia do napisania i kolejne doświadczenie do przeżycia oraz przygoda do przeżycia.
Po pierwsze postanowiliśmy skierować pierwsze kroki do McDonald’s kupić tacie kawę i małe co nieco dla Aleksandry. Duża, biała kawka i ładnych rozmiarów wafelek do lodów to nasza planowana przekąska. Spacer mijał przyjemnie. Sunęliśmy wśród parkowych drzew, raz po raz okalających naszą drogę długim cieniem. Promienie słońca leniwie i delikatnie przebijały się przez zielone, wilgotne liście gładząc i ogrzewając, swym radosnym i bujnym ramieniem, nasze uśmiechnięte twarze. Aleksandra co jakiś czas spoglądała w stronę słońca, ale uciekała szybko wzrokiem bo słoneczko już wzeszło wystarczająco wysoko i raziło w oczy. Na szczęście jej różowa czapeczka z daszkiem chroniła główkę na tyle, aby mogła bez żadnego problemu przeżyć swoją kolejną przygodę w parku.
Nie musieliśmy czekać długo. Gdy już mieliśmy skręcić na kolejną ścieżkę by przejść do restauracji, Aleksandra zawołała: „mniam-mniam”, odwróciłem się mając nadzieję, że znalazła kolejną gałązkę, liść albo jeszcze coś innego nie nadającego się do jedzenia.
Jej uwagę przykuł malutki grzybek, który nie wiadomo skąd się tam wziął i czekał na małego podróżnika – spostrzegawczego i dzielnego, który potrafi dostrzec wszystko i wszędzie. Zrobiliśmy mu szybko zdjęcie, bo to pierwszy grzybek córki w jej karierze grzybiarza, więc to dla nas wielkie wydarzenie. Możemy zatem uznać nowy sezon na wielkie grzybobranie za otwarty.
Aleksandra jednak nie chciała wziąć małego grzybka ze sobą. Myślę, że żal jej się go zrobiło i postanowiła, że daruje mu życie. A niech sobie rośnie, może jakieś zwierzątko będzie miało dobrą ucztę. Ruszyliśmy więc w dalszą drogę ku nowym przygodom i spotkaniom. A muszę powiedzieć, że to nie koniec naszych przygód. O nie! W parku zawsze kogoś się spotka i zobaczy dziwy nad dziwami.
Ale najpierw kawa i coś dobrego. Musieliśmy się oczywiście posilić, zanim ruszyliśmy w dalszą drogę, ponieważ taki odkrywca jak Ola, nie mógł iść w drogę głodny i spragniony. Co to, to nie!!! Każda nowa przygoda wymaga posiadania dużej ilości energii.
Zanim skończyliśmy dobrze chrupać nasze smakołyki, Aleksandra zauważyła na horyzoncie wspaniałego czworonożnego przyjaciela. Spojrzałem wraz z nią w tamtym kierunku. Piesek!!!
Ola wydała okrzyk, którego nie jestem w stanie powtórzyć, ale brzmiał mniej więcej tak: „whaaaaabaaaaambaaaa”, albo coś w tym stylu. Rzuciła resztkę wafelka na ścieżkę i ruszyła z impetem w stronę zwierzęcia. Bałem się, że może się przewrócić i zbić kolana. Wołałem: „Ola, powoli, Ola…”, ale moje dziecko nie zważając na niebezpieczeństwa, starało się jeszcze przyspieszyć by znaleźć się w jak najbliższej odległości celu swojej fascynacji. Udało się.
Zarówno Ola, jak i piesek byli sobą oczarowani, a Pani która prowadziła pieska nie mogła się nadziwić i nacieszyć widokiem małego dziecka, a rozmawiając przez telefon w tym czasie ze swoją mamą, nie omieszkała wspomnieć o małej, ciekawskiej dziewczynce, która swoją bezpośredniością uraczyła jej czworonoga wielką radością. Czułem się taki dumny.
Nie mogliśmy jednak zostać na dłużej. Czas było nam w drogę ku nowym spotkaniom i przygodom. Pożegnaliśmy się ze smutkiem, ale i z radością, że mogliśmy spotkać się z tak miłym i ciepłym przyjęciem. Tak więc poszliśmy w przeciwne strony, a Ola oglądając się za siebie, raz po raz pokazywała na szczęśliwą parę – właściciela z psiakiem, jakby chciała powiedzieć: „fajni byli, prawda tato?” – „Fajni żabko, fajni”.
Powietrze stało się już nieco cieplejsze, a wilgoć, którą można było jeszcze spotkać o poranku na trawie, beztrosko skąpanej rosą, ustąpiła spokojnie by zrobić miejsce kolejnym wydarzeniom codziennego życia tego malutkiego mikrokosmosu. Słońce przebijało się beztrosko wśród gałęzi i liści różnorodnych drzew, a dwóch, niestrudzonych podróżników krok w krok, pędziło przed siebie by stanąć oko w oko z kolejną przygodą. Postanowiliśmy wybrać się ścieżką na plac zabaw. Wiedzieliśmy, że po drodze czeka nas wiele interesujących przystanków i znalezisk, ale powiedzieliśmy sobie, spoglądając wzajemnie prosto w oczy: „Damy radę przed drugim śniadaniem”. Rzuciliśmy się więc przed siebie zdeterminowani i pełni nadziei.
Droga wzdłuż ścieżki, która prowadziła pod górkę ku naszemu priorytetowemu celowi była wyboista, ale estetycznie ułożona, kamienna kostka pozwalała w bardzo łagodny sposób wspiąć się Aleksandrze na samą górę. W oddali widzieliśmy cel naszej podróży. Jeszcze tylko pięć no może siedem metrów i mieliśmy znaleźć się w pobliżu wejścia do Przełęczy Metalowej Wycieraczki, a później tylko kilka kroków i wejdziemy do rozległej na kilkanaście metrów kwadratowych, rozległej Doliny Wiecznego Piasku, z wyzierającą ponad horyzont, ukrytą pod wielkimi dębami, na samym środku doliny, umalowanej brązową bejcą, Wielką Wieżą zabaw wspinaczkowych i zjeżdżalni ewakuacyjnej, zwanej Piaskową Wieżą. Wow.
Już nie mogliśmy się doczekać. Musieliśmy jednak uważać, bo jak wcześniej dowiedzieliśmy się od ukrywających się w trawie, małych świerszczy, wejścia do wieży bronią strażnicy na sprężynach, na których najpierw każdy podróżnik musi się pobujać. Najważniejsi z nich to Zielony Pasikonik i Ogromna Biedronka w kropki. Nie mieliśmy wyboru, jeżeli chcieliśmy wyjść z placu zabaw na drugie śniadanie, trzeba było zmierzyć się z wszelkimi niebezpieczeństwami. Na szczęście nie byliśmy sami. Do pomocy nam ruszyły przedszkolaki z pobliskiego Zamku, które odwróciły uwagę strażników.
Gdyby nie nasi starsi sprzymierzeńcy, moglibyśmy zostać na zawsze zamknięci w Piaskowej Wieży i nie byłoby można umknąć strażnikom niezauważonym, tym bardziej, że przedszkolaki potrafią same wejść na bujaki i szybko się bujać. My z Aleksandrą nie mogliśmy. Ja jestem za duży i mógłbym się przewrócić, a Mapcio jest za mała, żeby móc odwrócić uwagę strażników bujaniem. Ratunek przyszedł w samą porę. Dziękujemy.
Na sam koniec były życzliwości, uściski i wiele zabawy. Przedszkolaki pokazały Oli jak się bujać i jak używać wiaderek, grabek i łopatek w piaskownicy. Mimo, że była o wiele młodsza od nich, swoją postawą dzieciaki pokazały nam co to znaczy być prawdziwym starszakiem – przedszkolakiem. Brawo.
Ze smutkiem i ciężkim sercem zmuszeni byliśmy opuścić Wielką Dolinę Wiecznego Piasku. Przedszkolaki miło pożegnały się z nami jednak i życzyły miłego dnia, mówiąc również ładnie: „Do widzenia”. Pomachaliśmy im na pożegnanie, po czym niestrudzeni ruszyliśmy doliną, wzdłuż niewidocznej ścieżki, wydeptanej tupotem stóp naszej wyobraźni, mijając kolejno strażników z Piaskowej Wieży, Wielkiego Pasikonika i Ogromną Biedronkę w kropki. Ruszyliśmy biegiem, aby nie zostać zatrzymani, ku Przełęczy Metalowej Wycieraczki, która była przedsionkiem Wielkiej Doliny Wiecznego Piasku i dzieliła Dolinę od ścieżki parkowej.
Gdy już bez przeszkód minęliśmy przełęcz, ze spokojem weszliśmy na bezpieczny grunt, by po chwili udać się w dół, krocząc wzdłuż ścieżki z kostki kamiennej. W końcu dotarliśmy bezpiecznie i bez żadnych dodatkowych przygód do samochodu, którym szybko dostaliśmy się do domu. Była godzina 10:30. Aleksandra czekając na swoje drugie śniadanie – mleko z gwiezdnego proszku, które regeneruje wszystkie siły i usypia podróżnika, w taki sposób aby mógł wypocząć, bawiła się w najlepsze. Przygotowywałem gwiezdny pył pieczołowicie, gdyż każdy zły ruch może wywołać koszmary podczas snu. Mleko z gwiezdnego pyłu ma zaczarowane właściwości i tylko sprawna ręka taty lub mamy, ewentualnie babci, potrafi przyrządzić ten słodki nektar tak, aby dziecku przyśniły się najwspanialsze sny.
Mleko z gwiezdnego proszku bowiem, gdy jest wymieszane w odpowiednich proporcjach i lekko wstrząśnięte, dodaje do snu marzenia i piękne sny, ale w nieodpowiednich rękach, nawet ciężko mi o tym mówić. Mleko z gwiezdnego pyłu źle wymieszane i roztrzęsione nerwową ręką, wywołać może niewyobrażalne koszmary i uśpić podróżnika na zawsze. Nie mogłem do tego dopuścić, więc najpierw sprawdziłem na sobie, ryzykując własny sen, czy gwiezdny pył jest idealnie wymieszany. Poczułem lekką senność i zbliżającą się, białą gondolę sennego czarodzieja. Udało mi się jednak szybko ocknąć i nie dopuścić do tego, aby moje dziecko było głodne. Okazało się również, że wywar jest zrobiony dobrze bo biały czarodziej stoi na straży sennych marzeń i zawsze obdarowuje małych podróżników pięknymi snami. Gdy było wiadomo, że posiłek jest dobry, ku mojemu zdumieniu, Aleksandra wyrwała mi z rąk butelkę i…
To co się stało przerosło moje oczekiwania, ale również wypełniło mnie radością. Moja mała dziewczynka się usamodzielniła. Jeszcze tylko usiądziemy na nocniczku i będzie wiadomo, że moja córeczka może zrobić już prawie wszystko sama. Ale czy jak już usiądziemy na nocniku, nie będzie tak, że nie będę już potrzebny? A może przeżyjemy jeszcze nie jedną przygodę, póki jeszcze jest taka malutka i po mleku z gwiezdnego pyłu smacznie i słodko sobie śpi.