Dla dzieciaków ubieranie nie jest czymś wspaniałym, szczególnie latem. Więc gdy rodzić ubierze cokolwiek, to trzeba mu czasami zrobić na złość
Wiadomo, że na golasa jest naprawdę fajnie. Wiem coś o tym. Przewiewnie, bez żadnych drapiących ubrań i nie trzeba uważać przy jedzeniu, że się ubrudzi coś ładnego, gdy mama założy na przykład nowo upranego bodziaka. Oczywiście dzieci nie robią tego specjalnie. W końcu jedzenie jest takie fajne, że zapomina się czasami, żeby uważać na to, żeby nie kapnęło na ubranie. Poza tym, świeże ubranka są idealne do tego, aby wytrzeć w nie rączki, gdy się ubrudzą. Serio. Czasami moja córka nie ma czasu wytrzeć w ściereczkę albo co najgorsze umyć z tatą lub mamą. Za dużo zachodu. Najszybszy sposób to wytrzeć po prostu w siebie. Mama wypierze przecież i założy coś nowego. Przecież mama zawsze dba o czystość.
W zasadzie latem, gdy pełno jest owoców, w szczególności truskawek, chęć chodzenia przez Aleksandrę na golasa, nie wydaje się już takim złym pomysłem. Wręcz przeciwnie. Nie wyobrażam sobie miny żony, na widok Aleksandry, wycierającej rączki upaćkane od truskawek, w jakąś jasną bluzkę. To byłby horror. Dlatego właśnie wycieranie rączek, po owocach, w gołe ciałko, wcale nam nie przeszkadza. Podobno to sama natura.
A tak poważnie podchodząc do tematu. Dzieci naprawdę nie lubią nosić ubrań, a buty, skarpetki? to już w ogóle ciężka sprawa. Po jakimś czasie wiele się zmienia, ale póki nic nie możemy zrobić, musimy to przeżyć i nie dać się zwariować. Czasami Aleksandra da się przekonać, a czasem nie chce nawet słyszeć o tym, że ma założyć to czy tamto. Wielokrotnie mieliśmy w domu histerię na całe mieszkanie, którą zapewne słyszała cała dzielnica. Najważniejsze to zrobić dobry podkład pod żądania i zachcianki.
Odwracanie uwagi, jest najlepszym chyba sposobem, na założenie tego, co akurat się przygotowało dla dziecka. Wiadomo, że dzieci lubią atrakcje. Poszukiwania ślimaków albo wielkie kopary budowlane, zawsze działają i gdy tylko mówię, że idziemy obejrzeć, niechętnie, ale Aleksandra pójdzie, bo jest ciekawa czy stoi akurat dzisiaj „tlaktolek”.
Ubieranie jest fajne dla rodziców. Dzieci wybierają to co chcą i kiedy chcą
No dobrze. Mamy w szafie multum wspaniałych ubranek. Możemy swoje dziecko wyprawić na konkurs piękności. Dziecko dostało od dziadków, cioć, wujków i innych krewniaków wszystko to, co rodzice chcieli dla swojej pociechy, a nawet więcej. Fajnie. Naprawdę. To z kucykiem, tamto z samolocikiem i jeszcze inne ze świnkami, motylkami i kwiatuszkami. Fantastyczne to wszystko i cudowne.
Powiem nawet, że cieszę się zawsze gdy, żona się cieszy z zakupu nowych ubrań dla Aleksandry. Najlepsze są zakupy czapeczek i innych dodatków. Do tego wszystkiego moja córka bardzo lubi świeżo kupione rzeczy, bo można się w nie przebierać i ubierać, zanim mama je wypierze. Wiadomo, świeży zakup musi zostać przetestowany. Nowa czapeczka? W porządku. Mimo upału Aleksi chodzi w niej po domu, spróbujesz zabrać, a włączysz syrenę ataku anty bombowego.
No dobrze, a jak to wygląda wszystko w praktyce. Czyli ubieranie i przebieranie? Obecnie, jeżeli córka nie zdąży na nocnik, nosi to co będzie miała założone, ale nie obrazi się, jeżeli nic jej nie założymy. Dla niej i tak najważniejsza jest zabawa albo jedzonko. Reszta to tylko dodatek do całej beztroski. I niby wiadomo, że trzeba się ubierać, ale jakoś nigdy nie jest po drodze i jak tutaj cokolwiek na siebie nałożyć jak lewa ręka coś niesie i prawa ma coś ciekawego. Nie da się po prostu pogodzić wszystkich rzeczy na raz.
Wielokrotnie się o tym przekonałem. Po prostu ubieranie nie idzie w parze z zabawową naturą mojej córki. Ilekroć chcemy ją ubrać, musimy ją przekonywać, że trzeba zostawić zabawki, bo nie będzie mogła przecisnąć rączki przez rękawek. Podobnie jest z sikaniem na nocniku. Czasami trzeba wziąć ze sobą cały arsenał zabawek, a czasem rowerek. Czasami też dzięki takim działaniom nie zdąży się zrobić siku i trzeba znów przebierać się i ubierać.
Nie twierdzę, że moja córka nie lubi się ubierać. Często woła o buty, czapkę albo kurtę. W zależności od pogody i pory roku. Czasami nawet potrafi dorwać tego typu rzeczy w domu, ubrać je sama i chętnie w nich paraduje. Mimo, że na przykład jest gorąco i zaraz się cała spoci, ale to drobnostka bo przecież: „Ola chciem”. Reszta jest jej zazwyczaj obojętna. Czy będzie miała na sobie takie spodnie, a nie inne czy bluzkę. Nie ma to większego znaczenia.
I tak tylko zastanawiam się w tej chwili, czy w niedalekiej przyszłości, będzie chciała ubierać się i wybierać co chce ubrać, nie dając nam prawa głosu. Czy może będzie jej to zupełnie obojętne.
Zabawy w żłobku i ciągłe szukanie czegoś
A teraz z innej beczki. Młoda chodzi do żłobka, w którym jest sporo dzieciaków. Każde przychodzi codziennie inaczej ubrane, w innych skarpetkach, z nową zabawką i tak dalej. Wyobraźcie sobie jakie zdziwienie mnie wzięło, gdy nagle Pani Ciocia pokazała nam dwa zbiory ubrań. Z jednej strony bodziaki, spodnie, bluzki i tym podobne, z drugiej znowu skarpetki. Pomijam fakt, że wymiana skarpetek, podczas codziennych zabaw dzieci, jest na porządku dziennym.
Gdy tylko przychodziliśmy z żoną po dziecko do żłobka, przychodziło do wyjścia bez skarpetek albo w cudzych. Ok, często się zdarza, że wraca w swoich. Nie mówię, że codziennie jest taki miszmasz. Zwyczajnie co jakiś czas zdarzają się pewne wymiany barterowe.
Wychodzi na to, że dzieci uczą się podstaw handlu wymiennego. W porządku. Jestem na tak. Pytanie tylko czy wszystko odbywa się uczciwie, na zasadach wymiany. Są bowiem rzeczy, których nie da się podobno wymienić i trzeba czasami spróbować zabrać siłą. Na przykład nowa ciuchcia albo lala. Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale nowe zabawki tego typu rozchodzą się niczym świeże bułeczki. Jak tylko wchodzę z córką do żłobka z nową zabawką, od razu zjawia się kilkoro zainteresowanych. Raz nawet był płacz i łzy bo jedno z dzieci spróbowało jaskiniowej wersji handlu, czyli biorę to i nic mnie nie obchodzi. Bez interwencji cioci się nie obyło.
Zima, zimno, zimniej i jeszcze to ubieranie na cebulkę.
Niestety to prawda. Zima to najgorszy okres dla każdego. Prócz śniegu i możliwości wypadu w góry, niesie ze sobą potrzebę grubego ubierania. No i te przeklęte rajtuzy. Naprawdę uwierzcie mi, że sam bym je zdjął, gdyby ktoś mi je usilnie zakładał. Wiem, że dzieciom się aplikuje takie przyjemności, ale wcale nie dziwię się czasami Oli, gdy woli ich nie mieć na sobie. Znając życie, pewnie też ich nie lubiłem jako dziecko.
Teraz, gdy Aleksi chodzi bez pampersa, myślę tylko czy zimą uda się zdążyć jej zrobić siku lub kupę, zanim narobi w majki. W końcu rozebrać rajty i majtasy, nie będzie tak wcale najłatwiej. Coś czuję, że do żłobka będą potrzebne spore zapasy na przebranie.
A jak będą upały to co?
Ano nic. Nasze dziecko biegało zawsze w pampersie, a teraz w samych majtkach. Uważamy z żoną, że jest za ciepło latem, żeby dziecko ubierać. Bo i po co? Sam chodzę w spodenkach i bez koszulki w domu. Po co mam zakładać dziecku cokolwiek? Nie chcę Aleksandry udusić we własnym sosie. Najważniejszą rzeczą jest bidon i dużo picia, a nie ubranie. Poza tym, orzeźwiający prysznic i dużo arbuza. Co jeszcze? Trochę chęci do ulżenia dziecku w jego codziennych zmaganiach z upałem.