PZIŻ zabrało mi córkę. Na szczęście przygotowywaliśmy się pilnie


 

Pamiętacie jak pisałem jakiś czas temu o mojej pierworodnej Aleksandrze, gdy poszła po raz pierwszy do żłobka? Właśnie we wpisie Akcja Żłobek z Aleksandrą w głównej roli, opisywałem pierwszy dzień i moją rolę, jako ojca odprowadzającego. Stało się to po raz kolejny. Moja mała Ala, która od jakiegoś czasu wspierała mnie codziennie w pracy, poszła również do żłobka. To aż niemożliwe, że tak nagle opuściła dom i mnie. Poszła w świat, a ja? Ja zostałem Panem samotnego domu, który stoi i tak sobie stoi. Pusty, cichy i bez życia. Ok, ale od początku. Już od jakiegoś czasu zastanawialiśmy się razem z żoną, w jaki sposób wykonać odpowiedni manewr i wyszukaną strategią zapewnić naszej małej szeregowej powołanie do PZIŻ. Wcześniej nam się to nie udawało, ze względu na niewystarczającą ilość punktów lub za młody wiek w porównaniu do innych dzieci i ostatecznie szeregowa Alicja została wysłana do rezerwy, jako skład uzupełniający pobór do PZIŻ. Jako ojciec zostałem zobowiązany do zapewnienia odpowiedniego programu szkoleniowo – edukacyjnego dla małego kadeta – Alicji Kowalskiej, który w pełni przygotuje ją w przypadku powołania, które mogło nastąpić w każdej chwili. Musieliśmy być więc bardzo dobrze przygotowani. Rozpoczęliśmy więc wyczerpujący trening oraz ćwiczenia w domu oraz plenerze.

Trenowaliśmy więc każdego dnia. Poranki były oczywiście początkiem ćwiczeń, które zwykle kończyły się wieczorem, gdy moja podopieczna kładła się spać. Podnoszenie dziecka na rękach, Wstawanie na ćwiczenia bitewne o 3 w nocy, na ryk syren, alarmujących o zbliżającym się niebezpieczeństwie odkrycia się spod kołdry lub co gorsza, braku piersi mamy? To tylko kilka, spośród całego programu szkoleniowego. Skutecznie wyćwiczyliśmy szybkie zjadanie szynki z kanapki i rzucanie bułki odłamkowej, celem zmylenia nieprzyjaciela. Dopracowaliśmy do perfekcji produkcję ciężkich granatów pampersowych oraz bardzo niebezpiecznych min rozpryskowych – bardzo tokstycznych, rozprzestrzeniających śmiercionośny, smrodliwy gaz wymagających rozbrajania w specjalnych do tego celu przygotowanych T-shirtach lub pieluchach tetrowych, obwiązanych wokół szyi. Na koniec udało nam się opanować kontrolowane upadki oraz szybkie wstawanie z pozycji leżącej.

Kiedy podstawowy trening mieliśmy już opanowany i moja mała szeregowa była prawie gotowa do spełnienia się w PZIŻ wiedziałem, że wkrótce wiatr odwróci się w drugą stronę i nauczyciel stanie się jedynie wspomnieniem, które zniknie pod wpływem nowych treningów oraz silnych bodźców poznaniowych. Czułem nieprzyjemny podmuch chłodnego wiatru. Byłem pewien, że wkrótce może nastąpić to, na co tak bardzo czekałem, ale również to, co napawało mnie niepewnością oraz lękiem. Czy moja mała szeregowa sobie poradzi tak, jak siostra? Czy będzie równie dobrze i ciepło przyjęta? Czy będzie dzielna i bez płaczu, jak starsza siostra Aleksandra, przyjmie na klatę nowe wyzwania oraz treningi w małpim gaju, czy całodniową zabawę z innymi kadetami. Wszystko to było niewiadomą, która wkrótce miała odkryć kolejne karty przeznaczenia…

 


Piątek 6 stycznia – moja córka, Alicja K. otrzymała powołanie do Powszechnej, Zabawowej Instytucji Żłobkowej


 

Pewnego dnia żona dowiedziała się, że jeden z kadetów przechodzi do PZIP – Powszechnej, Zabawowej Instytucji Przedszkolnej. I możliwe, że zwolni się miejsce dla jednego rekruta, który będzie mógł wstąpić w szeregi PZIŻ. Wiedzieliśmy, że musimy działać i szybko podjąć decyzję o mobilizacji wszystkich naszych sił, aby umieścić Alicję w AQQ. Drogą rozmów oraz negocjacji udało nam się dojść do kompromisu z generałem PZIŻ – ciocią Elą, która postanowiła przyjąć naszą szeregową w swoje szeregi. Wyznaczono datę: 6 stycznia 2017. Na szczęście to był weekend, ale 9 stycznia w poniedziałek mieliśmy udać się do koszar, w których będziemy oczekiwani przez dowódców oddziału, mających przejąć szeregową po przekroczeniu Wielkiej Bramy PZIŻ.

Nowy rok przyszedł szybkim krokiem. Nim się spostrzegliśmy, nastał wieczór – 8 stycznia 2017 roku. Żona przygotowywała wyprawkę naszej szeregowej Alicji podczas gdy ta smacznie spała, nabierając sił przed podrózą do PZIŻ. Wszystko zostało dokładnie sprawdzone. Pampersy zapakowane, szczoteczka do zębów i pasta. Ubranie do przebrania i odpowiednie paputki z antypoślizgiem do bezpiecznego biegania po koszarach. W porządku. Wszystko co potrzebne, znajdowało się w torbie wyprawkowej. Mogliśmy spokojnie nastawić budzik i iść spać, by przygotować się do porannego wymarszu.

 


Godzina zero – 9 stycznia 2017 roku. Wymarsz szeregowej do PZIŻ. Pytanie kto był bardziej zdenerwowany?


 

Każdego ranka razem z Alicją żegnaliśmy w drzwiach mamę oraz starszą szeregową Aleksandrę, która była wożona naszym pancernym Fordem do PZIP (Powszechnej, Zabawowej Instytucji Przedszkolnej). Tym razem miało być zupełnie inaczej. Tym razem i my mieliśmy bardzo ważną misję do spełnienia. Plan działania był naprawdę bardzo prosty: przedrzeć się przez skąpane w roztapiającym się śniegu, chodniki oraz ulice, niepostrzeżenie przekraść się wzdłuż głównej ulicy, jako kamuflażu używając niewinnego spojrzenia kadetki ubranej od stóp do głów w róż i dotrzeć jak najszybciej do głównej, Wielkiej Bramy PZIŻ. Nasz kamuflaż wspomagała różowa lala z warkoczami, którą dzierżyła nasza mała kadetka. To musiało się udać. A więc do rzeczy.

Po wyjściu naszych dziewczyn z domu, chwilę jeszcze pobawiliśmy się beztrosko. Ojciec cieszył się niczym dziecko, bo wiedział, że wkrótce Alicja, która spędzała z nim całe dnie odejdzie i będzie musiał odprowadzić ją i wrócić do pustego mieszkania – SAM. Wkrótce rozpoczęliśmy manewr ubierania się w kombinezon. Kadetka zadowolona. Ojciec już trochę mniej. Wymarsz nastąpił krótko po godzinie 8:00. Wychodząc z domu, napotkaliśmy ludność cywilną, czyli naszych wesołych konserwatorów, którzy dbają o czystość klatek schodowych oraz całego osiedla. Przez chwilę nas przytrzymali. Ala stała z lekką konsternacją w oczach, podczas gdy ja próbowałem spławić cywilów, aby nie stali nam na drodze. Wypełnialiśmy w końcu misję niecierpiącą zwłoki. Po chwili odało nam się i szybkim marszem wyruszyliśmy dalej.

Skutecznie pokonaliśmy pierwsze krawężniki i wskoczyliśmy na chodnik prowadzący wzdłuż głównej ulicy. Jego skąpane w promieniach wschodzącego słońca kafle, dodały nam otuchy i zapaliły nadzieję w naszych sercach. Szeregowa Alicja przyspieszyła kroku. Nagle poczułem, że z każdym kolejnym krokiem tracę moją małą dziewczynkę. Nie czas jednak był an sentymenty. Dookoła panował gwar i poruszenie, ponieważ tuż obok nas mieściła się amerykańska szkoła dla wyższych rangą oficerów oraz specjalna PZIŻ dla zamożnych kadetów, którzy wybrali ścieżkę kariery zawodowych oficerów. Przemknęliśmy szybko, mimo że przed nami i za nami pędziło mnóstwo samochodów. Szeregowa machała lalą, aby odwrócić uwagę i w pełnej słodkości swojego uśmiechu, w różowym kombinezonie, pędziła przed siebie. Około 8:10 znajdowaliśmy się już na głównych przejściach, które oddzielają dziedziniec prowadzący do Wielkiej Bramy. Dla przypomnienia:

Wielka Brama – ogromne, żeliwne ogrodzenie, otwierane automatycznie lub pilotem. Ściśle pod ochroną. Obserwowane przez starszego pana ochroniarza, który zazwyczaj czujnie rzuca okiem na całą okolicę.

Gdy w końcu około godziny 8:15 przedarliśmy się przez niebezpieczne przejścia dla pieszych, oddzielających naszą wyspę od dziedzińca Wielkiej Bramy PZIŻ, ruszyliśmy dziarskim krokiem przed siebie. Najwidoczniej ktoś lub coś zwróciło uwagę szeregowej, więc rozpoczęła akcję: Kamuflaż. Z radością na twarzy, z różową lalą w ręku, szybkim susem znalazła się obok stojącej nas latarmi, po czym stanęła obok jej podstawy i rozpoczęła manewry maskująco – kryjące. Na początku stała bez ruchu, by po chwili wychylić głowę, aby sprawdzić czy to, co stanowiło zagrożenie sobie poszło. Gdy stwierdziła, że wróg odszedł na bezpieczną odległość, powoli i z wielką rozwagą wyciągnęła lalę przed siebie. Zapewne, żeby mięso armatnie sprawdziło, czy nic jej nie zagraża. Po czym przekonana, że lali nic nie grozi sama wystawiła nogę, potem drugą i dalej cały kombinezom ruszył do przodu za małymi nóżkami. W międzyczasie wykonaliśmy kilka zdjęć do kartoteki…

Gdy już wyruszyliśmy w dalszą drogę, okazało się, że musimy przyspieszyć, ponieważ nowa kadetka musi poznać teren i przyszykować się do śniadanie, ale najważniejsze, że należy zdeponować swoje dobra w szafce rekrutów. Pędziliśmy więc o sił. Po chwili dotarliśmy do Wielkiej Bramy PZIŻ. Okazało się, że strażnicy pozostawili bramę do wyjazdu pojazdów czterokołowych otwartą, więc nie zastanawiając się zbytnio, szarpnąłem szeregową, podrzuciłem sobie na ramię i co sił skoczyłem w tą wolną przestrzeń. Brama już się zamykała. Obrońcy jej oddrzwi wiedzieli, że będziemy coś kombinowali. Niestety zbyt późno. Czmychnęliśmy w podskokach ku schodom na główny dziedzinieć PZIŻ. Wszędzie było mokro i ślisko. Topniejący śnieg pozostawił już tylko wspomnienie po białym, puszystym dywanie, chrupiącym beztrosko pod butami. Pozstało błoto i chlapa. Była godzina 8:24. W ostatniej chwili zdąrzyliśmy podejść do głównych wrót PZIŻ. Wszędzie paliło się światło. Rozbłysk lamp wprowadzał nas ku PZIŻ z taką intensywnością, że nie mieliśmy już wyboru. Ktoś otworzył wielkie drzwi. Światło rozlało się wokół i skąpało nasze twarze ciepłym blaskiem. Weszliśmy do środka… ZACZĘŁO SIĘ…

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ… CIĄG DALSZY NASTĄPI WKRÓTCE…

Komentarze Disqus (0)

tataidziecko

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj