9 stycznia 2017 – Przestąpiliśmy próg PZIŻ. Stało się. Byliśmy w środku całego zamieszania


 

W części pierwszej Akcji żłobek pisałem jak dostaliśmy się do bramy PZIŻ. To było wspaniałe przeżycie, a dla mnie samego test, który uświadomił mi, że ponownie zostanę sam w domu i oprócz tego, że mogę się skupić tylko na pracy, nie usłyszę śmiechu ani płaczu. Nikt nie stuknie mnie w nogę albo rękę, gdy zamyślę się nad jakimś projektem, i nie powie: „tatoouu”. Tłumaczę sobie to tylko tym, że taka jest kolej rzeczy i musiało się w końcu tak stać, że moja mała dziewczynka pójdzie w świat. Chyba nie byłem na to przygotowany, ale tak naprawdę czy można się do tego przygotować? Ale do rzeczy…

… Wychodzący rodzice wpuścili nas do środka PZIŻ. Wokoło panował harmider i hałas, ponieważ przyszliśmy w momencie, gdy większość rodziców odprowadza swoich kadetów do żłobka. Alicja wyraźnie była zdezorientowana. Spoglądała do środka z radością. Patrzyła na dzieci z nadzieją, ale zamieszanie jakie panowało w korytarzu, z pewnością nie służyło jej spokojowi. Przeszliśmy spokojnie między ludźmi. Dowódcy oddziału jednak bardzo szybko nas dostrzegli. Nic nie umknie ich uwadze. Dlatego właśnie kadetom bardzo rzadko przydarzają się wypadki czy nieporozumienia. Ciocie wiedzą, w jaki sposób załagodzić każdą sprawę w taki sposób, aby wszyscy byli zadowoleni.

Otrzymaliśmy własną szafkę, aby szeregowa mogła się przebrać i przygotować do pierwszego przemarszu przez koszary. Chwilę to trwało, jednak udało nam się przebrać kombinezon, nie uderzając przy okazji pośladkami innych rodziców, którzy z równie rzewnym przejęciem przebierali swoich kadetów. Wszyscy energicznie poruszali się dookoła wiedząc, że czas jechać do pracy, albo o danej porze przyjedzie tramwaj, na który nie można się spóźnić. My mieliśmy ten komfort, że pracując w domu, mogę sobie pozwolić na „spóźnienie”, ponieważ nikt mnie z tego nigdy nie rozliczy. Jedynie ja sam. Mieliśmy więc tą przewagę, że mogliśmy wszystko zrobić na spokojnie mimo, że dookoła panowała dośc wysoka temperatura. Poczułem nagle kropelki potu na czole, później na plecach, a na koniec w miejscu, o którym się głośno nie powinno mówić publicznie i nie tylko tam. To chyba mnie jakoś zmotywowało, żeby szeregową pozbyć ciuchów i szybko stamtąd uciekać.

Była godzina zero, czyli w naszym PZIŻ – 8:30 (czas śniadania i regeneracji utraconych w nocy kalorii). Miałem w ręku wszystko, co jest potrzebne do wejścia na koszary: bidon – gdyby się bardzo chciało pić, maskotkę – aby mieć sparingpartnera podczas ćwiczeń i elastyczne obuwie, żeby szeregowa przy pierwszym podejściu z bieganiem albo podczas szybkiego marszu na posiłki, nie wywinęła orła na twarz. Wziąłem ostatni raz małego kadeta na ręcę, by przyjrzeć się i stwierdzić, czy rzeczywiście chce iść tam, właśnie oooo tam. Spojrzała na mnie, po chwili na salę. Podeszła jedna z cioć. Dowódcy oddziałów musieli mieć komplet, więc nie było innego wyjścia, jak oddać córkę w objęcia nowego wyzwania. Poszła. Ciocia zabrała ją przez długi, jak mi się wtedy wydawało korytarz, do dzieci. Co prawda dorosły człowiek w dwóch krokach przeszedłby tą „Zieloną Milę”, ale rósł we mnie niepokój.

Spoglądałem jak odchodzi. Nie odwróciła się nawet. Podobnie, jak starsza córka, gdy po raz pierwszy odprowadzałem ją do żłobka w pierwszym sezonie „Akcja żłobek”. Zapewne nie chciała tego przedłużać i postanowiła, że z zimną krwią odetnie się od tatowej pępowinki. Już nie będzie przeszkadzać mi w pracy, chociaż ponownie bym tego chciał. Nie ułożę do dopołudniowego snu, chociaż zwykle napawało mnie to radością i cieszyłem się, niczym dziecko, że w końcu mogę w spokoju i ciszy popracować. Życie… Wyszedłem stamtąd jak najszybciej zdać relację żonie i babciom, bo wiadomo, że musiałem spisać raport z naszego przedsięwzięcia.

Kobiety obawiały się, że Ala będzie płakać i zareaguje zupełnie inaczej, a tymczasem byłem zmuszony napisać, że akcja przebiegła brawurowo i misja została ukończona perfekcyjnie. Po drodze mijałem jeszcze Pana strażnika, który zwykle wszystkich wita, szukając osoby na chwilę rozmowy. W zasadzie o niczym. O pogodzie najczęściej. Z nudów i z ogólnego braku zajęcia. Dzisiaj jednak nie miałem ochoty na rozmowę, kiwnąłem tylko głową, przeszedłem przez bramę i wyciągnąłem telefon. To była naprawdę długa droga do domu. Bo w końcu iść i pisać jednocześnie na klawiaturze telefonu wcale nie jest tak łatwo.

 


Poniedziałek 16 stycznia – Alicja się aklimatyzuje. Czyli dziecko pasuje do PZIŻ


 

Gdy minął tydzień od pierwszej „Akcji żłobek” byliśmy naprawdę bardzo zadowoleni. Nasza szeregowa o mały włos nie została mianowana starszym szeregowym. A to było tak. Cały tydzień Alicja dzielnie zasuwała do żłobka. Nie czuła zmęczenia ani trudów wczesnego wstawania o poranku. Nawet bardzo ją to cieszyło. Gdy tylko mówiłem, że wychodzimy do żłobka, krzyczała z radości, przynosząc najpierw moja kapcie do pokoju, a później swoje. Do tego od razu szukała swojego kombinezonu i mówiła tylko: „tatoouuu, tatouuu…”. Wiedziałem, że chodzi jej o to, iż mam ruszyć dupę i ubrać nas, bo musimy wychodzić do PZIŻ na śniadanie. I powiem Wam, że tak codziennie. A gdy tylko spadł pierwszy śnieg, który zdołał się utrzymać wystarczająco długo, nasza szeregowa wskoczyła do swojego małego wozu opancerzonego o mocy jednego konia pociągowego, zapalała silnik i sunęła do żłobka, bo śpieszno jej było na śniadanie i do zabawy.

Oczywiście nadal używała różnego rodzaju kamuflażu. Raz była to świnka Peppa, raz Pszczółka Maja, a innym razem Świeżak z Biedry. Raz była nawet łysa lalka, ale nie sprawdziła się za bardzo, więc ją zwolniła ze służby jeszcze tego samego dnia. Wszystko po to, aby szlifować tajemną sztukę kamuflażu maskotkowego. Co najważniejsze, jej pojazd musiał zawsze zostawać zaparkowany pod bramą PZIŻ, na wypadek wyjścia na spacery do parku, celem oczywiście ćwiczeń w terenie. W jaki sposób moja mała szeregowa stała się prawie starszą szeregową? 13 stycznia. Ta data niewiele Wam mówi, no może tyle, że przynosi niektórym podobno pecha, ale dla mnie, to był piątek pełen dumy. Nie dość, że dowiedziałem się jaka Alicja jest zdyscyplinowana, pomaga innym kadetom i wspólnie z nimi się bawi, to jeszcze okazało się, że razem ze starszakami poszła na swoje pierwsze ćwiczenia w terenie bez rodziców trzymając węża w pierwszym rzędzie całej kolumny sztarszych szeregowych.

Dodatkowo zauważono u szeregowej predyspozycje do zarządzania oraz przywództwa. Podobnie jak starsza siostra, rozpoczęła inwazję własnego, małego – 8 kilogramowego ciałka, na cały sztab szeregowych oraz dowódzców, by pokazać kto tu tak naprawdę rządzi. Oj będzie z niej „gienierał”… Dodatkowo każdego dnia chodziliśmy oczywiście na ćwiczenia terenowe ze starszą siostrą, która posiada już rangę kaprala i pokazuje młodszej siostrze, jakie powinna wykonywać ćwiczenia, aby dobrze przygotować fizycznie swoje małe ciałko.

Czwartek – 19 stycznia, czyli czas bieżący. Szeregowa otrzymuje reprymendy jakoby zaczepiała, popychała i zaczepiała innych kadetów. Jej predyspozycje do zarządzania coraz bardziej się uwydatniają i chociaż jedna z najmniejszych dzieci pokazuje, że mała, ale wariat. Nie daje się i chociaż taka mała, to potrafi zjeść naprawdę sporą porcję, bo gdy inne dzieci nie jedzą albo wcinają tylko swoją porcję, Ala potrafi nie dość, że zjeść swoje, to jeszcze kolejną dokładkę. Bałem się, że będziemy dopłacać do żywienia naszego kadeta, ale póki co Pani generałowa nie ma nic przeciwko, więc niech będzie nam na zdrowie. Bo Ala wychodzi z tego samego założenia, co tatuś – skoro ma się zmarnować, to hop do brzuszka i po sprawie… Z tym, że Ala jest mała i szczupła, a do tego wybiega wszystko w czasie dnia, a tatuś już tak niekoniecznie…

 


Wieczór – czwartek godzina bieżąca – 21:00 +


 

Piszę do Was moje ojce i matki, ponieważ wiem w jaki sposób ciężko czasami jest oddać dziecko do żłobka. Część osób z ciężkim sercem oddaje swoją pociechę do przedszkola. Obawiamy się dosłownie wszystkiego. W jaki sposób dziecko sobie poradzi w nowym miejscu bez mamy i taty. Czy będzie jadło, spało i wychodziło na spacery. Martwimy się o to, że przy dużej ilości dzieci w grupach nikt nie będzie poświęcał naszemu dziecku tyle uwagi, co my w domu. Dziecko nie będzie już najważniejsze, tylko jednym z wielu ważnych dzieci. Ale najważniejszą rzeczą, o jaką się martwimy, to choroby oraz infekcje. Wiemy wszyscy jakie mity krążą o żłobkach. Zastanawiamy się coraz bardziej i częściej czy nie wyrzucimy pieniędzy w błoto, a dodatkowo czy nie będziemy musieli co chwila zwalniać się z pracy na L4, bo dziecko, bo nie ma kto z nim zostać, a szef patrzy i ocenia w myślach. To naprawdę trudne dylematy i nie będę udawał, że wszystkie je rozumiem.

Co prawda gdy pracowałem na etacie miałem kilka przypadków, gdy Ola była chora i musiałem zostać w domu, na L4. Jednak to nie był przypadek ekstremalny. Nie miałem problemów w pracy, a tym bardziej nikt nie patrzył na mnie źle. W różnych firmach jest różnie. Jedni pracodawcy reagują dość normalnie, a inni najlepiej chcieliby, aby pracownik zatrudnił jakąś nianię lub kogoś podobnego. Nasze dziecko, to nasza sprawa i praktycznie żaden rodzic nie zgodzi się na takie rozwiązanie. To przecież naturalne.

Żłobek, podobnie zresztą jak przedszkole, rządzi się swoimi prawami. Większość z dzieci ma pierwszy kontakt z innymi rówieśnikami na tak długo i z taką ich ilością, jak w grupach żłobkowych. Nie ma się co oszukiwać i czarować. Choroby są normalną rzeczą, a katar tak naprawdę to nie choroba, a kolejny członek rodziny. Bo o ile możemy zrozumieć małe zakatarzenie, to zielony glut już nie jest naszym przyjacielem i dziecko musi zostać w domu. Nie bójmy się jednak. Dlaczego? Dzieci nie tylko rozpoczynają uodparniać się na choroby, wirusy oraz bakterie, ale poprzez kontakt z innymi rówieśnikami rozwijają swój potencjał o wiele szybciej, niż podczas siedzenia w domu z mamą czy tatą. To normalne i oczywiste. Widzę sam po swoich dzieciach, jak Ala rozwija się lawinowo u boku Aleksandry, a teraz gdy poszła do żłobka, rośnie nam mała mądrala. Aż boję sie jak dorośnie i zacznie prowadzić ze mną takie dyskusje, że zapowietrzę się w końcu i nie będę wiedział co mam powiedzieć. Na szczęście zawsze pozostanie mi jeszcze pisanie do Was… bo przecież czemu nie?

Komentarze Disqus (0)

tataidziecko