Zazwyczaj trasą do Parku Grabiszyńskiego biegam przed siebie bo lubię. Tym razem zabrałem ze sobą żonę, dziecko i wózek. Było gorąco. Zajrzeliśmy też do hotelu dla owadów.
Moja żona i córka należą do specyficznej grupy osób, które nie potrafią usiedzieć w miejscu przez dłużej niż 15 sekund. Tak więc po dopołudniowym leniuchowaniu na kocu w naszym parku i obfitym obiedzie, poszliśmy dziarskim krokiem przez Park Kleciński, aż do Parku Grabiszyńskiego trochę go okrążając, tam i tu i jeszcze tam, tam.
Pędziliśmy wzdłuż rzeki, wiatr chłodził i palił jednocześnie nasze plecy i twarze. Tylko Aleksandra zapadła w popołudniowy sen i okryta cieniem swojej wózkowej, różowej parasolki, beztrosko i z uśmiechem na ustach stąpała leciutko na chmurce sennych marzeń. Spoglądając raz po raz na jej spokojny, niczym nie zmącony, głęboki sen, wyobrażałem sobie jak przyjemnie byłoby choć tak na chwilę przypomnieć sobie tą słodką beztroskę i spokój. Czas, kiedy nic Cię nie obchodzi prócz Ciebie samego, a wszyscy biegają i skaczą nad Tobą, aby Ci dogodzić bo wiesz, że muszą. Oni też to wiedzą. Bądź co bądź jesteś bezbronnym, małym człowieczkiem, który nie poradziłby sobie bez ich miłości i troski. Tego wymagasz i czerpiesz pełnymi garściami tylko dla siebie.
Droga nam się strasznie dłużyła, a w zasadzie mamie bo pchając wózek ciągle nawoływała mnie z daleka: „Chodź już”, „Idziemy?”, „My tam nigdy nie dojdziemy.”. Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że cała matka natura kumulowała swoje owoce, abym mógł skorzystać z jej dobrodziejstw i pełnego stołu. A to maliny, a to wisienki albo jabłuszka. Raz natrafiłem na papierówki, pachnące latem i słodkim dzieciństwem, które zawsze tak szybko mija, ustępując miejsca dorosłości i obowiązkom.
A może po prostu to my zawsze tak bardzo próbujemy jak najszybciej dotknąć dorosłości, że zapominamy często jak dobrze jest być dzieckiem. Zawsze byłem zdania, że dzieciństwo powinno trwać jak najdłużej, a teraz nawet rodzice spieszą się do tego, aby dziecko posłać jak najszybciej do szkoły, chcą by było geniuszem albo chociażby skończyło dobrą szkołę. Pytanie czy to naprawdę jest takie najważniejsze.
Na szczęście mamy na to jeszcze czas. Niech Oleńka rośnie i bawi się, póki może. Jej radość sprawia nam najwięcej przyjemności i wypełnia po brzegi miłością.
Zdjęć z Parku Grabiszyńskiego brak. Bo tak. Zabawa i gra w piłkę przesłoniły tacie trzeźwe myślenie. Biegaliśmy, skakaliśmy po trawie, głaskaliśmy pieska, oglądaliśmy samoloty szykujące się do lądowania Przeleciał jeden helikopter i ugryzł nas komar, ale poza tym był wodospad śmiechu i cały ocean radości.
Na koniec miłe zaskoczenie. Hotel dla dzikich owadów zapylających.
Idąc przez Park Grabiszyński, nagle wyrosło przed nami to stojące na nóżkach, drewniane pudełko. Spojrzałem w tamtą stronę, myśląc że ktoś postawił sobie ul, ale przecież wydawało się to, mimo tego stwierdzenia, dość absurdalne. Żona jednak, jak to każda chodząca encyklopedia wiedzy itp, oznajmiła, że z całą pewnością jest to hotel dla owadów. Usłyszała bowiem niedawno o ciekawej akcji, która ma na celu pomóc owadom zapylającym w ich codziennej, ciężkiej pracy. Pomyślałem, że przyjrzę się temu bliżej, bo przecież ciekawość nie dałaby mi spokoju. Zresztą zawsze pakuję się w chaszcze i tam, gdzie normalny człowiek by nie właził. Toteż nie omieszkałem zbadać zjawiska, którego jeszcze do tej pory nie widziałem.
Żona spojrzała tylko na mnie: „Idź zobacz, Ty lubisz robale”. Miała rację, uwielbiam robale, w szczególności te wielkie i jaszczurki. Węże trochę mniej, a pająki? Nie bardzo. Kiedyś hodowałem ptasznika brunatnego, przynajmniej próbowałem albo tak mi się wydawało, że próbuję, ale musiałem się go pozbyć bo mama, odkrywając jego obecność, mało nie dostała zawału.
Tak więc poszedłem i zobaczyłem. Okazało się, że rzeczywiście postawiono niedaleko ścieżki hotel dla owadów.
Tutaj muszę z miejsca powiedzieć, że zdecydowanie jestem na tak. Nie jest to może akcja przechwytywania okrętów z ropą lub innego typu sabotowanie współczesnego przemysłu, dzięki któremu, bądź co bądź, jednostki Greenpeace również się przemieszczają, ale bardzo przyjemna forma pomocy naturze. Lubię takie akcje, tym bardziej, że nie ocierają się o zatargi z prawem.
Wiadomo, że nie wszystko da się zmienić. Nasz współczesny świat jest tak zbudowany, że bez postępu technicznego i dotychczasowych odkryć po prostu nie mógłby istnieć, ale małymi krokami można stworzyć świat, który nie będzie wcale gorszy od tego, jakim go pamiętamy z dzieciństwa. No cóż, wtedy nie było smartfonów ani laptopów, nawet tabletów. Trzeba było chodzić, nawet do telefonu na poczcie lub do budki telefonicznej. Chodzić i chodzić.
Łącznie zrobiliśmy ponad 12 kilometrów. Aleksandra jako jedyna wydawała się być niewzruszona zmęczeniem i ociekającym żarem powietrzem. Cały świat dookoła niej był za to tak ciekawy, że nawet nie zauważyła kiedy dotarła pod klatkę naszego bloku.
Takie podsumowanie jakie należy się żonie…
Muszę podziękować mojej żonie, że nigdy nie daje za wygraną w walce o bardzo aktywne spędzanie czasu całą rodziną. Nawet gdy jestem zmęczony i ciężko mnie ruszyć z domu, wie że na sam koniec powiem tak: „Cieszę się, że znowu spędziliśmy czas na świeżym powietrzu. Odpoczęliśmy i zrelaksowaliśmy się całą rodziną.” – Żona jest świadoma, że i tak zawsze cieszę się, że jesteśmy razem na dworze, nawet jeżeli na początku mogę kręcić czasem nosem.