W przeciwieństwie do nas i naszych oczekiwań, dziecko kojarzy fakty po swojemu, w sposób prosty i nieoczekiwany. Podobnie wyraża złość i niezadowolenie z przeróżnych powodów. Niekoniecznie istotnych. Tak zwyczajnie. Czasami wymuszając swoją złością odpowiednie dla siebie zachowania otaczającego świata. Tak! to działa
Niejednokrotnie zastanawiałem się, w jaki sposób działa umysł małego dziecka. Aleksandra posłuży mi oczywiście za model i stworzenie doświadczalne. Nie mam więcej dzieci pod opieką, więc musi to jakoś znosić. Chyba nawet nie ma wyjścia.
Śledząc czasami, z uparciem maniaka, Aleksandry poczynania, doszedłem do wniosku, że jakkolwiek próbuję zrozumieć i ogarnąć jej świat, tylekroć napotykam na firewall, swoistą barierę nie do przejścia. Tak naprawdę nie wiem nigdy z czego się zaśmieje, chociaż w zasadzie śmieje się ze wszystkiego. Podobnie nie wiem kiedy nagle będzie płakać i coś bełkotać po swojemu, a ja nie będę w ogóle w stanie zrozumieć co do mnie mówi i co próbuje mi przekazać. Wiem, że za jakiś czas ten problem minie, bo będziemy rozmawiać wspólnym językiem. Jest to pewnego rodzaju pocieszenie, ale z drugiej strony rozpocznie się kolejny rozdział. Już nie będę zastanawiać się nad tym co Aleksandra chce ode mnie. Będę wiedział bo mi o tym po prostu powie. Póki ten dzień jeszcze nie nadszedł, jesteśmy skazani na gestykulację i domyślanie się prawie wszystkiego.
Jedno wiem na pewno, gorące przytulanie jest zawsze na czasie, przełamuje nasze bariery językowe i ograniczenia, które owe firewall’e stawiają przed nami. Jakkolwiek by nie była zła lub zapłakana, gdy tylko biorę ją w ramiona i mocno przytulam, jest to dla niej znakiem, że bezpieczna przystań jest właśnie tutaj i można poczuć ciepło, którego potrzebuje najbardziej. Nie mogę sobie oczywiście przypisywać miana jedynego, bezpiecznego przylądka. Numerem jeden jest oczywiście mama. Babcie i dziadkowie również są bardzo pożądani, a ich poczucie opieki nad małą, zapłakaną wnuczką, nie zna granic.
Niestety, jak u każdego człowieka, zdarza mi się również stracić wewnętrzną równowagę i zrozumienie. To chyba ludzka rzecz, nie mieć czasem tyle pokładów cierpliwości, ile by się chciało lub też ile powinno się mieć. Staram się, ale nie zawsze to wychodzi tak idealnie jak na przykład u dziadków. Oni zazwyczaj są nie do zniszczenia, a ich cierpliwość jest wręcz anielska. Czasami się zastanawiam jak oni to robią? Przecież byli kiedyś takimi samymi, młodymi rodzicami jak ja i moja żona… Lata małżeństwa i wychowania nie jednego dziecka chyba robi swoje… haha…
No pięknie chcesz rozumieć dziecko, ale jak uczyć, że czegoś nie wolno. W końcu owoc zakazany smakuje najlepiej
Przypuszczam, że jest to problem każdego rodzica. Póki nie mamy dzieci, nie rozumiemy barier stawianych nam przez otaczający świat oraz najbliższe otoczenie i w pewnym sensie się im przeciwstawiamy. Każdy z nas jest na swój sposób egoistą, bądź egocentrykiem, w zależności od człowieka i jego potrzeb. To oznacza, że jakiekolwiek bariery i zakazy, stawiane przez otaczający nas świat są o tyle akceptowalne i przyswajane, o ile idą w parze z naszymi aktualnymi potrzebami i nie naruszają naszego wyobrażenia wolności. Kto jako pierwszy nam czegoś zabrania? Wiadomo, że rodzice. Dziadkowie nie mają czasu na takie błahostki. Cieszą się każdą chwilą, spędzoną w towarzystwie wnuków. Inaczej niż rodzice. To oni zazwyczaj próbują „odsapnąć”, powierzając swoją pociechę „starszyźnie”. Ale, ale. To co z tymi zakazami? Przecież na każdego z nas działają niczym płachta na byka. Prawda? Czy nie marzymy czasami o tym, żeby poczuć się totalnie wolni i robić to, na co mamy ochotę? Oczywiście, że tak.
Jak więc uczyć? Nie da się bez zakazów. Chociażbym nie wiem jak się starał, przychodzi w końcu ten moment gdy trzeba powiedzieć: „nie wolno”. Gdyby nie to, przypuszczalnie miałbym okaleczone dziecko, pełne siniaków, oparzeń i nie wiadomo czego jeszcze, a ja trafiłbym zapewne do więzienia, jako ten co znęca się nad dzieckiem. Jest płacz, tupanie nogami. Wielki bunt i temu podobne zachowania, ale dziecko jest ładne i ma się dobrze.
Smutny jest płacz dziecka, smutny jest fakt, gdy nie zawsze możemy pozwolić dziecku na to, czego chce, wiedząc, że powinno rozwijać się beztrosko. To cena, jaką musimy zapłacić. Chociaż serce mówi nie, rozum zwyczajnie wie co robić, żeby serce mogło bić dla naszej pociechy.
Niejednokrotnie słyszałem od mojej mamy bardzo ważny przekaz: „Jak będziesz miał kiedyś swoje dzieci to zrozumiesz”. Teraz rozumiem. Jestem młodym rodzicem i chociaż nie chciałbym czasami ripostować mojej córki, to robię to za każdym razem, gdy widzę potencjalne zagrożenie. Dla Aleksandry całe życie to jedna, wielka zabawa. Dla mnie, osoby, która trochę życia już zna, niektóre jej ruchy to kolejny siniak lub guz na czole. Nie mówiąc już o gorszych zdarzeniach, którym staramy się za wszelką cenę zapobiec. Idąc chodnikiem trzymam ją mocno za rękę, żeby się nie wyrwała, spoglądam na każdy samochód, wyobrażając sobie jakbym mógł się zachować, żeby nic się Aleksandrze nie stało, gdy akurat ten, albo tamten, samochód zboczy nagle z ulicy na chodnik. Układam czasami kreatywne scenariusze, mimo, iż wiem, że zapewne nie miałbym szans nic zrobić. Ale mój instynkt pracuje non stop.
Nie ma takiego dnia, żebym nie martwiłbym się o dziecko. Wiem, że to normalne, i każdy rodzic się może pod tym podpisać, ale czasami to naprawdę jak prześladowanie myśli, któremu nie daje się w żaden sposób zapobiec, bo nawet gdy Aleksandra śpi, może się coś przecież stać. Tak więc kaszel, jakieś marudzenie w nocy i stoimy na baczność, bo w końcu coś jest nie tak. Trochę to zabawne nie? Ale cóż poradzić. Taki stan, taka sytuacja.
Bycie kimś ważnym i zauważalnym potęguje strach przed utratą wolności
Wiadomo, że wszyscy chcemy być wolni. Mamy własną świadomość i wydaje nam się, że nic złego nie może nam się stać. Cokolwiek robimy, młodość nas ochroni. Nic nas nie boli, nic nam nie dolega i prawdę powiedziawszy, gdyby nie głód, nie wracalibyśmy do domu, żeby przerywać zabawę i iść coś zjeść. Pamiętam to jak dzisiaj. Jakim absurdem było dla mnie to wołanie mamy na obiad, kiedy akurat zostałem kapitanem drużyny po strzeleniu kilku goli, w ważnym, podwórkowym meczu. No jak tak było można zepsuć wszystko jednym wołaniem na obiad?
Podobnie było z zakazem odbywania dalekich podróży po mieście. Bo niebezpiecznie. Jak to? Przecież nasze miasto jest takie wielkie, tyle rzeczy do zrobienia i obejrzenia, a ja nie mogę. Absurd. Patrząc na moje dziecko, widzę siebie, zawsze mającego swoją rację, nie zgadzającego się z decyzjami rodziców, którzy nie wiadomo dlaczego, zawsze stali mi na drodze. Mimo, że Aleksi skończyła dopiero 15 miesięcy, dostrzegam jak odzywa się w niej ten bunt, który niejednokrotnie przeradza się w ogromną złość i tupanie małymi nóżkami. Ona wie, że tak trzeba. Uczy się okazywania negatywnych emocji bo już wie, że im będzie głośniejsza i bardziej nieznośna, tym konkretniej zareagujemy razem z żoną.
Nie ma na świecie takiego człowieka, który nie chciałby szantażować w jakikolwiek sposób innego człowieka. Przecież niejednokrotnie, każdy z nas używał tego elementu perswazji w stosunku do drugiej osoby. I chyba nikt nie zaprzeczy. Dlaczego więc jesteśmy zdziwieni i robimy wielkie oczy, gdy nasze dziecko próbuje krzykiem i płaczem wyegzekwować dla siebie pewne racje?
Wiadomo, że chodzi o błahostki, a przynajmniej nam się wydają być błahostkami rzeczy, które akurat dla dziecka są czymś ważnym w danym momencie. Dziecko lubi słodkości, noszenie na rękach, brać do rączek różne przedmioty. Nie ważne, że nóż jest ostry, herbata gorąca, a kawa, którą tata pije nie jest dla dzieci. To wszystko jest atrakcyjne ponieważ z punktu widzenia dziecka jest niedostępne lub czymś co lubi i póki my na to nie pozwolimy, dziecko tego nie dostanie lub słyszy tylko jedno: „nie wolno”, „to nie jest dla dzieci”, „zostaw”.
Nie da się przecież uniknąć ciekawości małego człowieka, który chce za wszelką cenę poznawać świat, każdym swoim zmysłem. Dziecko nie zna przecież tego wszystkiego co my. Jest nieukształtowanym, małym człowieczkiem, który nie ma pojęcia o tym, że coś może mu zagrażać lub zrobić krzywdę. Dowiaduje się dopiero po fakcie, jak już krzywda się stanie lub coś miłego się wydarzy.
No więc jak wychowywać by nie być wkurzającym rodzicem, który niczego nie rozumie?
Niestety chociażby chciało się uzyskać jakąkolwiek, konkretną odpowiedź na to pytanie, nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Podobnie jak nie są w stanie odpowiedzieć nam na to pytanie wielcy znawcy i uczeni. Każdy człowiek jest inny, każde dziecko, każda metoda wychowawcza. Tego nie da się zamknąć w jakiś schemat czy spojrzeć, przez wykute oczami wyobraźni, ramy. Każdy powinien być przede wszystkim świadomy tego co się dzieje.
Co więc robimy? Staram się obserwować. Dawać Aleksandrze tyle swobody, na ile możemy jej pozwolić, żeby bezpiecznie poznawała świat, ale przede wszystkim uczymy i pokazujemy. Chcemy, podobnie jak każdy, zdroworozsądkowo podchodzący rodzic, wpoić dziecku mądrość, przekazywaną nam przez naszych rodziców, doświadczenia, którymi sami zostaliśmy obdarzeni przez czas, zaspokajający pragnienia naszych zmysłów.
Wychowanie to, naprawdę, ciężki kawałek chleba. To nie jest tak, że ktoś jest do tego przygotowany. Nie można się tego nauczyć za w czasu i podejść do wychowania, jak do czegoś poznanego. Własne dziecko wyznacza inne standardy. Możesz być opiekunem, pracować w żłobku czy przedszkolu. Zawsze dziecko jest jednym z wielu, którym pokazuje się program. Własny program nauczania wspomagający jego rozwój. Program ma jednak swoją lukę. To nie jest Twoje dziecko, nie obdarzysz go miłością, nie poczujesz się z nim tak jak ze swoim własnym dzieckiem. Takie rzeczy tylko w swoim domu.
Ostatni wers na zakończenie tego tasiemca. Szybko i od siebie
Znalazłem się w sytuacji gdy rodzicielstwo i bycie upierdliwym staruchem jest moim przeznaczeniem, wymuszonym przez życie, sytuacje i ogólnie zdrowe podejście do życia i bezpieczeństwa mojego dziecka. To nie jest tak, że chcę taki być. To nie jest tak, że czuję się z tym dobrze. Chciałbym być przyjacielem. Pragnę, aby dziecko traktowało mnie jak swojego dobrego kumpla. Jednak nie zawsze tak może być. Po prostu czuję wewnętrzną potrzebę. Wiem, że tak trzeba i chociaż dziecko kiedyś stwierdzi, nie rozumiejąc moich zamiarów, że jestem strasznie wkurzający i nie rozumiem. Powiem to samo: „Będziesz miała kiedyś swoje dzieci to zrozumiesz.”